Reprezentacja Polski kobiet po znakomitej grze triumfowała w pierwszym turnieju mistrzostw Europy w rugby 7.
„Biało-czerwone” potwierdziły tym samym medalowe aspiracje i będą jednymi z głównych faworytek do zwycięstwa w finałowych zmaganiach, które już 1 lipca rozpoczną się w Krakowie. Niestety na drugim biegunie znalazła się kadra mężczyzn, która z kompletem porażek zajęła ostatnie miejsce.
Tegoroczne mistrzostwa Europy w rugby 7 są dla nas szczególne bowiem drugi, finałowy turniej odbędzie się w Krakowie na stadionie im. Henryka Reymana. Zanim jednak najlepsi rugbiści i rugbistki przeniosą się nad Wisłę, czekały ich inauguracyjne zmagania czempionatu w Lizbonie.
Polki, które w poprzednich mistrzostwach zajęły drugą lokatę, ustępując tylko nieobecnej z powodu zawieszenia Rosji, miały sporego pecha w losowaniu, bowiem trafiły do grupy z głównymi faworytkami całych mistrzostw, wicemistrzyniami olimpijskim Francuzkami, z którymi na dodatek musiały mierzyć się już w meczu otwarcia. Na dodatek zasady turnieju w Lizbonie mówiły, że zwycięzca grupy awansuje bezpośrednio do finału, a druga drużyna powalczy tylko o trzecią lokatę.
Sensacyjna wygrana Polek na początek zmagań
Podopieczne Janusza Urbanowicza pokazały jednak niesamowity charakter i potwierdziły, że medal z zeszłego roku nie był przypadkiem. Rozpoczęło się świetnie, bowiem „Biało-Czerwone” jako pierwsze wyszły na prowadzenie po tym, jak na polu punktowym zameldowała się wracająca do reprezentacji Katarzyna Paszczyk. Francuzki nie dawały jednak za wygraną i gra toczyła się przyłożenie z przyłożenie.
Jednak niemal w ostatniej akcji meczu, przy prowadzeniu Francuzek 24:21, piłkę wkopaną na pole punktowe po niesamowitym sprincie dopędziła Małgorzata Kołdej, a następnie punkty z podwyższenia zdobyła kapitan naszej drużyny Karolina Jaszczyszyn i Polki w pierwszym meczu sprawiły sensację, wygrywając z Trójkolorowymi 28:24! Warto zwrócić uwagę, że wspomnianej Jaszczyszyn udało się czterokrotnie podwyższyć i koniec końców to właśnie ten element zdecydował o naszej wygranej.
Zwycięstwo z wicemistrzyniami olimpijskim dodało naszym zawodniczkom skrzydeł i w kolejnych spotkaniach najpierw zdemolowały Czeszki, by w meczu numer trzy, mimo nieobecności zmagającej się z drobnym urazem Jaszczyszyn, którą zastępowała młodziutka Julia Druzgała, po walce pokonać Belgię 24:19, zapewniając sobie w praktyce pierwszą lokatę w grupie i walkę o zwycięstwo w całym turnieju.
Zaskakujący skład finału
Zanim jednak przyszło do finału „Biało-Czerwone” czekało jeszcze spotkanie z nieco nieoczekiwanie najsłabszą w naszej grupie Walią. Jak się okazało, była to tylko formalność, bo rozpędzone podopieczne Janusza Urbanowicza rozbiły rywalki 47:12. Kolejne przyłożenia zaliczyły znakomicie dysponowane Paszczyk oraz Kołdej, ale warto zwrócić uwagę, że punkty na swoim koncie zapisały również młodziutka Marta Morus a także pochodząca z Ukrainy, ale od niedawna reprezentująca nasz kraj Ilona Zaiszliuk.
Po tym spotkaniu naszą drużynę czekał już tylko wielki finał, które skład był mocno zaskakujący. Nie tylko w „polskiej” grupie faworytki zawiodły, bowiem nieoczekiwanie Szkotki pokonały Irlandię i to z nimi „Biało-Czerwone” walczyły o pierwszy w historii polskiego rugby triumf w zawodach tej rangi.
Wielki finał zaczął się dla Polek nieszczególnie, bowiem to Szkotki jako pierwsze zdobyły przyłożenie, ale nie udało im się podwyższyć. Po chwili nasz zespół świetnie wyszedł z obrony, sporo metrów zrobiła Paszczyk, która już na połowie rywalek podała do Anny Klichowskiej, a ta rozpędzona wpadła na pole punktowe. Dwa punkty dołożyła też Druzgała i „Biało-Czerwone” wyszły na prowadzenie. Niestety tuż przed końcem pierwszej połowy popularna „Kliszka” otrzymała żółtą kartkę i drugą część gry zaczęliśmy w osłabieniu.
Niestety zemściło się to bardzo szybko, bo Szkotki przyłożyły już po kilkudziesięciu sekundach i choć znów nie udało im się podwyższyć, wyszły na prowadzenie 10:7. Nasz zespół błyskawicznie odpowiedział drugim przyłożeniem, które zaliczyła Małgorzata Kołdej. Jak na byłą sprinterkę przystało ruszyła po skrzydle, jeszcze ze swojej połowy, z niesamowitą prędkością i nie dała się dogonić żadnej z rywalek. Tym razem i Polkom nie udało się podwyższyć, ale i tak prowadziły 12:10.
Na niespełna minutę przed końcem meczu nasze rywalki niestety zaliczyły kolejne przyłożenie, choć już niemal tradycyjnie bez podwyższenia, ale i tak wyszły na prowadzenie 15:12, stawiając polską ekipą pod ścianą, bo została im tylko jedna akcja, by odzyskać prowadzenie i wygrać cały turniej. Jak się okazało, tyle wystarczyło. Choć emocji i nerwów w końcówce nie brakowało, to ostatecznie nasza drużyna wykazała się determinacją oraz cierpliwością i zdołała wprowadzić na pole punktowe Juliannę Schuster, która została bohaterką zespołu!
Polki udanie podwyższyły i wygrały ten mecz 19:15, odnosząc pierwszy, historyczny triumf w turnieju rangi mistrzostw Europy!
W meczu o trzecią lokatę Francuzki, rozdrażnione faktem, że nie dostały się do wielkiego finału, dość łatwo pokonały Irlandki i z całą pewnością z Krakowie będą chciały wziąć rewanż na naszej reprezentacji, co gwarantuje wielkie emocje.
Falstart Polaków w Lizbonie
O ile w przypadku kobiecej reprezentacji mówi się o walce o medale, to tyle męska drużyna, prowadzona przez Andrzeja Kozaka, w ostatnich latach nie dawała nam zbyt wielu powodów do radości. Teraz ma być inaczej, bo do imprezy w Krakowie nasi zawodnicy przygotowywali się bardzo mocno, ale w już w pierwszym dniu turnieju w Lizbonie zaliczyli poważny falstart.
W swoim pierwszym meczu w Portugalii Polacy mierzyli się z Niemcami i niestety nie mieli zbyt wiele do powiedzenia. Nasi zachodni sąsiedzi pozwolili nam tylko raz zameldować się na polu punktowym, uczynił to Szymon Sirocki, a sami co chwila przedostawali się przez naszą obronę i w pełni zasłużenie wygrali 40:5. Nie lepiej było w drugim meczu, gdzie również raz udało nam się zaliczyć przyłożenie, ale Włosi byli dla nas łaskawsi i wygrali „tylko” 33:5.
W pierwszym niedzielnym meczu „Biało-Czerwoni” mierzyli się z Litwinami, rewelacją poprzedniego czempionatu. I zaczęło się fatalnie, bo nasi rywale w pierwszych trzech minutach dwukrotnie zameldowali się na polu punktowym, później dokładając jeszcze trzecie przyłożenie i na niecałą minutę przed końcem pierwszej połowy prowadzili już 21:0. Polacy jednak zerwali się do ataku i jeszcze przed przerwą punkty efektownym rajdem zdobył Sirocki.
Jak się okazało, była to zapowiedź dobrej gry naszej drużyny, która kompletnie zdominowała rywali i zaliczyła trzy kolejne przyłożenia! Niestety ani razu nie udało się podwyższyć i choć częściej kładliśmy piłkę w polu punktowym Litwinów, ostatecznie to oni cieszyli się z wygranej 21:20. To jednak było spotkanie, które pokazało, że ten zespół w Krakowie może dać nam nieco radości.
Niestety w kolejnym spotkaniu zostaliśmy rozbici przez Francję, przegrywając 7:56 i pozostała nam tylko walka o dziewiąte miejsce turnieju w Lizbonie. W tym spotkaniu przeciwnikiem Polaków byli Gruzini, którzy także w swojej grupie zanotowali komplet porażek.
W starciu z nacją, słynącą raczej z mocnej drużyny piętnastoosobowej, zaczęło się obiecująco, bo wyszliśmy na prowadzenie 7:0. Później jednak na boisku niepodzielnie panowali już tylko i wyłącznie Gruzini, którzy bez większych problemów przebijali się przez naszą obronę i w pewnym momencie prowadzili już 27:7. Podopiecznym Andrzeja Kozaka udało się co prawda w ostatniej akcji zaliczyć drugie przyłożenie, ale to tylko nieco osłodziło naszą porażkę. Polacy ostatecznie zostali sklasyfikowani na ostatniej, dziesiątej pozycji i czeka ich sporo pracy, by w Krakowie zaprezentować się lepiej.
W wielkim finale zmierzyli się Hiszpanie i Niemcy. Nieoczekiwanie zeszłoroczni triumfatorzy cyklu wyraźnie ulegli naszym zachodnim sąsiadom 7:21.