RÓŻNOŚCI

Elektrownie wiatrowe. Od taniej energii dzieli nas zaledwie 500 metrów

Polska i energia "zielona"

Po latach blokowania przez rząd Prawa i Sprawiedliwości rozwoju energetyki wiatrowej na lądzie, jest nadzieja na przywrócenie normalności poprzez uwolnienie potencjału jaki niesie produkcja energii z wiatru.

W Sejmie znajdują się obecnie cztery projekty zmiany ustawy odległościowej, jednak marszałkini Elżbieta Witek żadnemu z nich nie nadała numeru druku, przez co nie mogą być poddane dalszym pracom sejmowym. Kluczową zmianą jaką proponują autorki i autorzy projektów jest zastąpienie zasady 10h minimalną odległością 500 metrów dla lokalizacji wiatraków od zabudowań.   

Musiało dojść do kryzysu energetycznego, jawnego obnażenia jak bardzo Polska uzależniona jest od importu paliw kopalnych, abstrakcyjnie wysokich cen energii, zablokowania środków unijnych w ramach Krajowego Planu Odbudowy by obóz rządzący pomyślał o sięgnięciu po źródła, oferujące już od lat znacznie tańszą i czystszą energię, którą można pozyskać tu na miejscu w Polsce.

To jednak czy faktycznie wiatraki zostaną włączone do walki z trwającym kryzysem cenowym, energetycznym i klimatycznym, zależy w szczególności od minimalnej odległości w jakiej wiatraki będą mogły znajdować się m.in. od zabudowań. Obecne projekty zmian przewidują, iż będzie to 500 metrów. Przy takim założeniu, według danych Polskiego Stowarzyszenia Energii Wiatrowej, do 2030 roku ilość zainstalowanej mocy w energetyce wiatrowej mogłaby wzrosnąć o 11-22 GW. To 11 razy więcej niż przy obecnie obowiązującej zasadzie 10h. 

– W ciągu kilku lat możemy wstawić do systemu aż 22 GW mocy w energetyce wiatrowej. Wyścig o tanią energię ma rozegrać się na dystansie 500 metrów. I dystans ten nie powinien się zmienić. Oczywiście najpierw marszałkini Elżbieta Witek musi nadać projektom numery druków sejmowych, bez tego projekty nie trafią pod obrady Sejmu – powiedział Piotr Wójcik, analityk rynku energetycznego w Greenpeace. 

Jak obliczyli eksperci ewentualne zwiększenie dystansu znacząco obniży możliwości budowy nowych mocy w energetyce wiatrowej. Przykładowo, zwiększenie minimalnej odległości do 1000 metrów pozwoliłoby na budowę zaledwie 2-5 GW mocy. To około pięciokrotnie mniej niż przy postulowanym dystansie 500 metrów. Dlatego wskazywana odległość jest czynnikiem kluczowym i musi pozostać na pierwotnie proponowanym poziomie 500m. Okolicznością nie do pominięciu przy podejmowaniu decyzji jest także to, że polska energetyka, bazująca obecnie na spalaniu węgla, “stoi pod ścianą”. Przewiduje się, iż po roku 2025 z sieci może wypaść wiele przestarzałych elektrowni węglowych. Polska pilnie potrzebuje alternatyw. Ale nie takich, które dalej uzależniać nas będą od importu surowców, np. gazu, tylko takich, które zaoferują niezależność i znacząco niższe ceny energii.

– Obecnie nakładające się na siebie kryzysy cenowy, energetyczny oraz klimatyczny podkreślają jak ważne jest odchodzenie od paliw kopalnych i rozwój alternatyw dających nam niezależność od importu surowców oraz oferujących znacząco tańszą energię. Wiatraki na lądzie taką właśnie alternatywę stanowią. Po latach blokady i zaniedbań oraz szalejącej drożyzny i uzależnienia, to najwyższa pora by prawdziwie odblokować potencjał energii z wiatru. To już nie czas na kolejne dyskusje i zwiększanie zaproponowanego kryterium odległościowego. To jest czas na realną walkę z trwającym kryzysem. Ciężko nazwać możliwy powrót do normalności sukcesem, ale zawsze to nadzieja dla Polek i Polaków na lepszą przyszłość dzięki taniej i czystej energii – dodaje Piotr Wójcik.

Rząd przyjął poprawkę Ministerstwa Klimatu i Środowiska dot. ustawy wiatrakowej

Rada Ministrów, 13 grudnia 2022 r., przyjęła autopoprawkę do rządowego projektu nowelizacji ustawy o inwestycjach w zakresie elektrowni wiatrowych oraz niektórych innych ustaw. Zaproponowane rozwiązanie przewiduje udział lokalnej społeczności w korzyściach, jakie niesie lokalizacja na danym terenie elektrowni wiatrowej. Zgodnie z nim inwestor takiej elektrowni będzie udostępniał co najmniej 10 proc. mocy zainstalowanej na rzecz mieszkańców danej gminy w formule prosumenta wirtualnego.

Przepisy przewidują nałożenie na inwestora, planującego inwestycję budowy elektrowni wiatrowej na terenie danej gminy, obowiązku wydzielenia co najmniej 10 proc. mocy zainstalowanej projektowanego przedsięwzięcia i umożliwienia zainteresowanym mieszkańcom objęcia udziału w wytwarzanej energii – w formule prosumenta wirtualnego.

„Dzięki nowym przepisom, każdy mieszkaniec gminy będzie mógł – na zasadzie dobrowolności – podpisać z inwestorem umowę i stać się tzw. prosumentem wirtualnym na okres 15 lat” – zaznacza minister klimatu i środowiska Anna Moskwa.

Instytucja prosumenta wirtualnego zapewnia możliwość wytwarzania energii elektrycznej na własne potrzeby z instalacji odnawialnego źródła energii (w tym przypadku z wiatru), przyłączonej do sieci w innym miejscu niż miejsce zamieszkania. Prosument wirtualny korzysta z takiego samego systemu rozliczeń, jak klasyczny prosument energii odnawialnej, czyli tzw. net-billing. Zakłada on odrębne rozliczenie wartości energii elektrycznej wprowadzonej do sieci elektroenergetycznej i energii elektrycznej pobranej z tej sieci, w oparciu o wartość energii ustaloną według ceny giełdowej. Rozliczenia energii przeprowadza się z wykorzystaniem indywidualnych kont tzw. „kont prosumenckich”, które prowadzą sprzedawcy energii.

„Nowe rozwiązanie zwiększy opłacalność i zmniejszy koszty inwestycyjne w odnawialne źródła energii, które musieliby ponieść mieszkańcy gmin, planujący podobne inwestycje samodzielnie” – wyjaśnia szefowa resortu klimatu i środowiska.

Istotne znaczenie w całym procesie będzie miała gmina, której zadaniem będzie określenie liczby mieszkańców, potencjalnie zainteresowanych przystąpieniem do umowy z inwestorem. Nowe przepisy określają zasady współpracy mieszkańców gminy z inwestorem, a także inwestora z gminą.

„Naszą intencją jest, żeby ta ustawa była procedowana jak najszybciej. Jesteśmy przekonani do zawartych w niej rozwiązań” – dodaje minister Anna Moskwa.

Ceny prądu: Bez uwolnienia OZE, Polska nie wyjdzie z kryzysu energetycznego

Na czas roku wyborczego rząd steruje ręcznie cenami energii, ale nie rozwiązuje źródła problemu – uzależnienia Polski od drogiej energii z węgla i gazu. Nawet przy ręcznym sterowaniu cen, nasze rachunki za prąd wzrosną w przyszłym roku przeciętnie o kilkadziesiąt procent, w zależności od zużycia. Pytanie, co dalej? W całej Europie kryzys energetyczny powoduje, że rządy mocno inwestują w tanią, zieloną energię. Tymczasem w naszym rządzie trwają kłótnie nawet o odblokowanie wiatraków. Bez uwolnienia pełnego potencjału zielonej energii, bez potężnych inwestycji nie tylko w wiatraki, ale też w pompy ciepła, fotowoltaikę czy ocieplanie domów, nie wyjdziemy z kryzysu energetycznego. Dalsze ręczne sterowanie cenami energii będzie sypaniem publicznych pieniędzy do worka bez dna. 

Komentarz Piotra Wójcika, analityka rynku energetycznego w Greenpeace Polska

„Ręczne sterowanie ceną energii ma poważne konsekwencje dla budżetu państwa. Sam tylko koszt blokady cen energii elektrycznej w 2023 roku to 26,8 mld zł. Dodatkowo, na zahamowanie wzrostu cen gazu rząd przeznaczy w przyszłym roku 30 miliardów złotych. Łącznie, na ograniczenie wzrostu cen prądu i gazu rząd wyda w 2023 roku 57 miliardów złotych. Astronomiczna kwota, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod uwagę, że w ten sposób rząd tylko pudruje problem, a nie rozwiązuje go. Gdyby zainwestować te pieniądze w ocieplenie domów – ponad 2,2 miliona polskich rodzin (ponad 40% domów jednorodzinnych w Polsce) – mogłoby uzyskać po 25 tysięcy złotych dotacji do ocieplenia domu. Alternatywnie, inwestując te fundusze w termomodernizację budynków wielorodzinnych, można by ocieplić 160 tysięcy budynków wielorodzinnych, czyli 77% budynków wielorodzinnych, które wymagają ocieplenia wg Głównego Urzędu Statystycznego. Dzięki takim inwestycjom można by obniżyć zapotrzebowanie na energię w blokach czy kamienicach o ponad połowę. 

Ochrona najbardziej potrzebujących i wrażliwych polskich rodzin jest potrzebna, ale proponowane przez rząd rozwiązania są krótkowzroczne, nastawione na rok wyborczy i nie rozwiązują problemu rosnących cen energii w perspektywie średnio- i długoterminowej. 

Przyjęte w piątek przez URE podwyżki taryf, a więc nowe ceny za energię na rok 2023, obrazują obecny stan rynku i są wymierną konsekwencją lat zaniedbań kolejnych rządów w transformacji energetyki. Trudno sobie wyobrazić, aby astronomiczne podwyżki mogły zaistnieć w roku wyborczym, dlatego też rząd zamroził ceny dla gospodarstw domowych (do określonego pułapu zużycia) i dodatkowo regulacyjnie określił maksymalną cenę energii. 

Po pierwsze, wprowadzony przez rząd pakiet rozwiązań osłonowych dla wszystkich (bez kryterium dochodowego) zmniejsza impuls do inwestycji w rozwiązania, które od lat oferują tańszą i czystą energię dla gospodarstwa domowego. Po drugie, jest też działaniem krótkowzrocznym. Kryzys energetyczny nie zniknie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki i w kolejnych latach, bez systemowej zmiany w polskim systemie energetycznym, Polki i Polacy będą zmagać się z wysokimi cenami energii. Polski budżet nie udźwignie w przyszłości kosztów ciągłego mrożenia cen energii. Zadziała to w roku 2023, roku wyborczym. Ale już podobne wydatki w 2024 roku stoją pod wielkim znakiem zapytania. Dlatego potrzebna jest całościowa strategia transformacji sektora energetycznego, z wieloma elementami, która pozwoli na wyeliminowanie wspólnej przyczyny kryzysu cenowego, energetycznego i klimatycznego – a więc paliw kopalnych. 

Odpowiedzią na rosnące ceny energii powinien być najwyższy priorytet dla działań, które realnie obniżą rachunki za energię w perspektywie najbliższych kilku lat. Takim rozwiązaniem są inwestycje w OZE (m.in. fotowoltaikę, energię z wiatru na lądzie i morzu, pompy ciepła) oraz w poprawę efektywności energetycznej – w szczególności termomodernizację domów, bloków i kamienic.

Szansą na przełamanie impasu w polskiej energetyce jest odblokowanie wiatraków, czym jeszcze w tym roku miał się zająć Sejm. Zasada 10H powinna być zastąpiona przez zasadę 500 metrów odstępu od zabudowań. Dzięki takiemu rozwiązaniu, do 2030 roku moc wiatraków w Polsce może wzrosnąć o 22 GW, czyli 11 razy więcej niż przy obecnych ograniczeniach. Jednak jeśli premier Morawiecki ugnie się przed żądaniami skrajnego skrzydła w rządzie i minimalna odległość wzrośnie do 1000 metrów, moc wiatraków wzrośnie zaledwie o 5 GW, czyli ponad cztery razy mniej niż przy 500 metrach. Sprawne przeprowadzenie transformacji energetycznej jest dla rządu prawdziwym egzaminem dojrzałości. Jak na razie rząd Morawieckiego ten egzamin oblewa.”
(gov, greenpeace)

Pokaż więcej

redakcja

Kronika24.pl - TYLKO najważniejsze informacje z Polski i ze świata!

Powiązane artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button