Choć do czerwca tego roku możemy jeszcze liczyć na obniżone ceny za energię elektryczną, to wiele wskazuje na to, że od najbliższych wakacji może być dużo drożej.
Najwięcej mogą zapłacić te gospodarstwa domowe, w których żyje mniej osób. Ich rachunki mogą w wzrosnąć nawet o 80 proc.
Z ubóstwem energetycznym w Polsce mierzy się obecnie aż 10.8 proc. gospodarstw domowych – wynika z najnowszych danych Głównego Urzędu Statystycznego. Wiadomo też, że najwięcej na nośniki energii w stosunku do dochodu wydają emeryci i renciści (18 proc.). Tymczasem już w połowie roku sytuację tę mogą dodatkowo pogorszyć planowane podwyżki cen prądu.
Najwięcej zapłacą małe gospodarstwa domowe
Największe podwyżki mogą dotknąć najmniejsze gospodarstwa domowe, które rocznie zużywają około 1500 kWh.
Na przykład parze mieszkającej w bloku w dwupokojowym mieszkaniu, rachunki mogą wzrosnąć nawet o 80 proc. Natomiast czteroosobowa rodzina mieszkająca w średniej wielkości domu, która rocznie zużywa około 4000 kWh, prawdopodobnie będzie musiała zapłacić za energię o ok. 57 proc. więcej.
Wiele będzie zależało też od ilości używanych urządzeń elektrycznych, systemu ogrzewania lub izolacji budynku.
Trzeba będzie zapłacić o 100 zł więcej?
Regulacje, które obecnie pomagają Polakom w ponoszeniu kosztów energii elektrycznej, zostały przedłużone od 1 stycznia do 30 czerwca 2024 r. W tym okresie ceny i stawki opłat zostały zamrożone na poziomie z 2022 r., dzięki czemu cena prądu wynosi 412 zł/MWh.
Według danych resortu klimatu i środowiska w pierwszej połowie 2024 roku gospodarstwo domowe zaoszczędzi średnio na prądzie 500 zł. Zatem jeśli przestanie działać tarcza antykryzysowa zamrażająca ceny prądu dla odbiorców indywidualnych, rachunki za energię elektryczną mogą podwyższyć budżety gospodarstw domowych nawet o 100 zł miesięcznie.
Taryfy na sprzedaż w 2024 r. spadną o 31 proc. względem 2023 r. z 1076,7 zł do 739,3 zł.
Podwyżka z 412 zł do prawie 740 zł oznacza wzrost o prawie 80 proc.
– Należy pamiętać, że taryfy zatwierdzone na 2023 rok nie były stosowane do rozliczeń z odbiorcami, ponieważ po tzw. ustawowym zamrożeniu cen, płacą oni w tym roku 412 zł/MWh do określonych limitów zużycia energii, a powyżej tych limitów 693 zł/MWh – wyjaśnia Rafał Gawin, prezes Urzędu Regulacji Energetyki.
– Zatwierdzane taryfy na 2024 rok są niższe od tych na 2023, nie oznacza to jednak obniżki na rachunkach odbiorców objętych zamrożeniem cen, w tym taryfowanych – dodaje prezes URE.
– W parlamencie zakończyły się prace nad ustawą, która przedłuża zamrożenie cen energii i gazu na pierwszych sześć miesięcy 2024 r. na poziomie obowiązującym w 2023 r. Ustawa ta oczekuje obecnie na podpis Pana Prezydenta – mówi Rafał Gawin.
– Wejście w życie tych przepisów będzie oznaczało brak zmian na rachunkach odbiorców do końca czerwca 2024 r. – nadal bowiem będą obowiązywały ceny maksymalne zawarte w ustawie z 7 października 2022 r. o szczególnych rozwiązaniach służących ochronie odbiorców energii elektrycznej w 2023 roku w związku z sytuacją na rynku energii elektrycznej – informuje prezes URE.
Skokowe podwyżki trudniej zaakceptować
Od 2019 roku, czyli od momentu wzrostu kosztów uprawnień do emisji CO2, w Polsce są stosowane mechanizmy urzędowej regulacji cen energii. Już wówczas eksperci uprzedzali, że po okresie ich stosowania, rachunki za energię mogą znacznie wzrosnąć.
Natomiast gdyby państwo nie dopłacało do cen energii, to od pięciu lat jej ceny rosłyby z roku na rok, ale nie tak skokowo i wówczas takie podwyżki byłoby o wiele łatwiej zaakceptować.
Czy gospodarstwa domowe będą chronione?
Według Pauliny Hennig-Kloski, minister klimatu i środowiska, rząd chce chronić te gospodarstwa domowe, dla których prawdopodobne podwyżki mogą być wyjątkowo dużym wyzwaniem.
Jak twierdzi, trwają prace nad rozwiązaniem na drugą połowę roku i być może już pod koniec kwietnia bieżącego roku znane będą pierwsze rozwiązania. Wiadomo jednak, że ochroną przed skutkami mocnego wzrostu cen energii elektrycznej mają zostać objęte osoby najuboższe oraz ewentualnie rodziny wielodzietne.
(UMW, własne)
Już teraz ceny na giełdzie oscylują w okolicach 42grosze, więc o wiele więcej niż „tarczowe” 69groszy… a już nawet nie mówmy o cenie „bez tarczy” czyli ponad 1zł. Ceny cały czas spadają, od 1 lipca jak nie będzie „tarczy” i będziemy płacić cenę rynkową to może być tak że rachunki spadną o 40% a może i więcej. No bo chyba nie da się tak zrobić że cena na giełdzie będzie np: 20groszy a Tusk powie „cicho tam pastuchy! będziecie płacić 1,50zł bo ja tak chcę i japa tam!!!”