Reprezentacja Polski nie sprostała wyzwaniu, jakim było starcie z rewelacją zeszłorocznego Pucharu Świata we Francji.
Rugbiści Portugalii byli lepsi w każdym elemencie, a tempo rozgrywania ich akcji w ataku oraz kombinacyjna gra zupełnie rozbijała szyki obronne naszej drużyny narodowej. Gospodarze wygrali 54:7 (33:7) i udowodnili, że nawet w osłabieniu są przynajmniej o klasę wyżej.
Choć Portugalia przed tygodniem uległa niespodziewanie Belgii w meczu otwierającym tegoroczny sezon Rugby Europe Championship, pozostawała faworytem przed sobotnim starciem z Polską. Rewelacja ostatniego Pucharu Świata nie dysponowała może optymalnym składem, ale wciąż bardziej doświadczonym i ogranym na wyższym poziomie niż większość „Biało-Czerwonych”. Z drugiej strony można było liczyć, że jeśli determinacja w obronie zespołu prowadzonego przez Chrisa Hitta będzie wystarczająca, być może powstrzymają huraganowe i szybkie ataki rywali.
Tak się jednak nie stało. Nie minęło pięć minut, a gospodarze prowadzili już 14:0. Po fenomenalnej akcji w ataku wykończonej przez łącznika młyna Hugo Camacho oraz przyłożeniu Duarte Torgala wydawało się, że to będzie długi wieczór dla naszej drużyny narodowej. Jednak właśnie wtedy nadzieję w serca polskich kibiców wlał Dawid Banaszek, który ładnie przełamał linię obrony i podał na kontakcie do wbiegającego Stasia Maltby. Skrzydłowy wpadł na pole punktowe, ułatwiając podwyższenie.
Przy stanie 14:7, „Orły” przez chwilę poczuły wiatr w skrzydłach, ale Portugalczycy bardzo szybko znów przejęli inicjatywę. Najpierw po wysokiej szarży i żółtej kartce dla Craiga Bachurzewskiego sędzia podyktował karne przyłożenie. Grając w osłabieniu straciliśmy kolejne po przytomnym zachowaniu Hugo Camacho, który prześliznął się tuż obok przegrupowania. Wynik do przerwy ustalił Hugo Aubry, który podwyższył „piątkę” Luki Begica i dał swojej drużynie prowadzenie 33:7.
Początek drugiej połowy mógł znów dać nieco nadziei na przebudzenie polskich rugbistów, ale ich wizyta na połowie rywali nie trwała zbyt długo. Co więcej Portugalczycy zaczęli dominować zarówno w maulu, jak i w młynie. Wykorzystał to szybki i zwinny, zaledwie dziewiętnastoletni Hugo Camacho, notując swoje trzecie przyłożenie. W tym samym czasie pomiędzy zawodnikami obu zespołów wywiązała się przepychanka, w wyniku której boisko z czerwonymi kartkami opuścili rwacz David Wallis i Dawid Banaszek. Stan osobowy pozostał wyrównany, ale Polacy stracili kreatora gry.
W tej sytuacji Chris Hitt wpuścił na boisko Mateusza Plichtę, pozostawiając siedmiu zawodników w młynie, ale wzmacniając formację ataku, gdzie Portugalczycy stanowili dużo większe zagrożenie. Mimo to po kilku minutach na pole punktowe przebił się Jose Lima, który chwilę wcześniej zmienił kapitana Tomasa Appletona na pozycji środkowego ataku.
Przy stanie 47:7 gospodarze zaczęli wprowadzać coraz więcej zmienników i gra nieco się wyrównała. „Biało-Czerwoni” zaczęli nawet zyskiwać przewagę w maulach, ale nie potrafili tego wykorzystać. Co więcej mnożyły się błędy. Po maulu zostali wypchnięci w aut, po karnym stracili piłkę, wypuszczając ją do przodu, albo przegrywali „wygrany” młyn. Te wszystkie niedokładności były zmorą naszej drużyny. Z ich powodu nie zdołali już zdobyć punktów, za to ostatnie, ósme przyłożenie dla gospodarzy zanotował Louis Rodrigues. Tym samym Portugalia rozbiła Polskę 54:7.
– Nie zagraliśmy na poziomie, na którym powinniśmy. Pozwoliliśmy Portugalii przejąć inicjatywę. Popełnialiśmy zbyt wiele błędów, choćby przy kopach, ale nie postawiliśmy się również w młynie. Nie widzę żadnych pozytywów w naszej grze tego wieczoru. Oczywiście przeanalizujemy to spotkanie, ale musimy się teraz przede wszystkim przegrupować przed kolejnym starciem z Belgią – powiedział po spotkaniu Chris Hitt.
W podobnym tonie mecz podsumował kapitan Piotr Zeszutek. – Nie trzymaliśmy się planu gry. Straciliśmy szybko trzy przyłożenia i to nie pomogło nam odnaleźć się w tym meczu. Portugalczycy grali dużo szybciej niż my. Przed kolejnym spotkaniem z pewnością właśnie nad tym musimy pracować, by nasza obrona była lepiej zorganizowana i szybciej się przegrupowywała.
Za tydzień, w Waterloo Polacy zmierzą się w ostatnim meczu grupowym z Belgami. Aby ułatwić sobie drogę do utrzymania w Rugby Europe Championship muszą ten mecz nie tylko wygrać, ale optymalnie zrobić to z punktem bonusowym, czyli notując o trzy przyłożenia więcej od rywali.
Gwoli wyjaśnienia – zdobywca przyłożenia dla Polski – Stasio Maltby, ma na imię właśnie „Stasio”. Urodził się w Anglii i takie imię ma wpisane w dokumentach.
Portugalia – Polska 54:7 (33:7)
Portugalia: Hugo Camacho 15, Hugo Aubry 10, Duarte Torgal 5, Luka Begic 5, Jose Lima 5, Vasco Batista 5, Louis Rodrigues 2, karne przyłożenie (7)
Polska: Stasio Maltby 5, Dawid Banaszek 2
Polska: Thomas Fidler (Jakub Wojtkowicz), Jakub Burek (Grzegorz Buczek), Craig Bachurzewski (Zenon Szwagrzak), Michał Krużycki (Max Loboda), Vaha Halifonua, Alex Niedzwiecki (Kacper Palamarczuk), Jordan Tebbatt (Mateusz Plichta), Piotr Zeszutek (Dawid Rubaśniak), Dawid Plichta, Dawid Banaszek, Malakai Watene-Zelezniak, Peter Hudson-Kowalewicz, Przemysław Dobijański (Nicolas Saborit), Stasio Maltby, Lucas Niedzwiecki.