Curtis James Jackson III znany bardziej jako 50 Cent zamienił krakowską Arenę w sklep z cukierkami.
Oczywiście nie w ten dosłowny ze swojego kawałka „Candy Shop”, ale w taki prawdziwy. Było dużo, kolorowo i słodko jak w londyńskim sklepie MnM’s.
Gdy spojrzy się na setlistę – ponad 40 utworów, które wybrzmiały na koncercie mogłoby się wydawać, że koncert będzie trwał kilka godzin. Nic bardziej mylnego! 50 Cent wie, że za dużo słodyczy w pełnych porcjach nie jest zjadliwe i może wywołać nudności. Dlatego też utwory zostały poprzycinane w zgrabny sposób, dzięki temu całość była strawna i można było zapoznać się z szerokim menu degustacyjnym.
Na największe hity rapera nie trzeba było długo czekać. Już w pierwszej piątce wybrzmiały „P.I.M.P” i „Candy Shop”. Szkoda, że akurat tych wielkich hitów nie mogliśmy wysłuchać w całości, tu przesytu raczej by nie było.
Na scenie działo się dużo, bardzo dużo. Gwiazda wieczoru z dwójką przybocznych, co chwilę pojawiające się apetyczne tancerki jakby żywcem wyjęte z rasowego raperskiego teledysku prężyły swoje skąpo odziane ciała. Wielki plus za muzykę, na żywo z fenomenalnym bębniarzem.
Do tego wielkie ekrany, masa świateł i pirotechniki wszelkiego rodzaju sprawiły, że koncert fani zapamiętają ten wieczór na długo.
(Artur Rakowski)