Choć Polska jak tlenu potrzebuje taniej energii z wiatru, rząd premiera Tuska łapie kolejne opóźnienia w odblokowaniu wiatraków.
Sześciokrotnie przekładany projekt ustawy jest sabotowany przez nieprzemyślane pomysły różnych ministerstw, które mogą go wywrócić do góry nogami i zahamować rozwój tej strategicznej technologii. Stawce przewodzi minister rolnictwa Czesław Siekierski z PSL, który chce, żeby było jak za PiS.
– Premier Donald Tusk zapowiadał, że odblokowanie wiatraków będzie priorytetem, gdyż chce obniżyć ceny energii w Polsce. Niestety minął już rok, a sprawa idzie jak po grudzie. Teraz, gdy projekt ustawy w końcu trafił do uzgodnień międzyresortowych, ministrowie zaczęli się przerzucać pomysłami, które torpedują rozwój wiatraków. Wygląda to tak, jakby trwał jakiś wewnętrzny konkurs w rządzie, na to kto wymyśli najgłupszy pomysł na walkę z wiatrakami. Zamiast nowej, lepszej polityki energetycznej mamy PiS-bis – mówi Marek Józefiak z Greenpeace Polska.
Propozycje ograniczające rozwój elektrowni wiatrowych przedstawiły resorty infrastruktury, obrony narodowej, rolnictwa oraz kultury. Poszczególne pomysły mogą zmniejszyć dostępną powierzchnię pod budowę wiatraków nawet o ponad połowę. Najdalej poszło Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi, które zaproponowało utrzymanie ograniczeń dotyczących minimalnej odległości od budynków przyjętych przez rząd Prawa i Sprawiedliwości.
– Ministrowie rządu Donalda Tuska kompletnie nie zdają sobie sprawy z wagi tematu, którym się zajmują. W ciągu 10 lat zostaną zamknięte w Polsce wszystkie elektrownie węglowe i jeśli nie zbudujemy wiatraków, miejsce po węglu zajmie importowany i drogi gaz. Politycy proponują drakońskie przepisy bez żadnych analiz. Gdyby te pomysły weszły w życie, to nie można by np. zbudować wiatraka w odległości półtora kilometra od zabytkowego krzyża przydrożnego. Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać – mówi Mikołaj Gumulski, koordynator kampanii energetycznych w Greenpeace Polska.
Obecnie wiatraki na lądzie produkują ok. 15% energii elektrycznej w Polsce. Do 2035 roku moc lądowych elektrowni wiatrowych może wzrosnąć prawie trzykrotnie, o ile zostaną przyjęte rozwiązania zaproponowane przez resort klimatu, czyli zasada 500 metrów wiatraków od zabudowań.
– Pamiętajmy, że przy obecnych przepisach lokalizowanie wiatraków podlega rygorystycznym procedurom i musi zabezpieczać najróżniejsze interesy, w tym bezpieczeństwo dróg, interesy wojska czy ochrony zabytków. Budowa wiatraków ma też szereg innych ograniczeń wynikających choćby z dostępnych przyłączeń do sieci energetycznych. Dodawanie kolejnych przeszkód to nic innego jak sabotowanie bezpieczeństwa energetycznego Polski – dodaje Mikołaj Gumulski.
Ministerstwo Infrastruktury pierwotnie proponowało wprowadzenia minimalnej odległości wiatraków od dróg publicznych w postaci 3-krotności średnicy wirnika lub 2-krotności wysokości wiatraka. Wprowadzenie tylko tego jednego rozwiązania zmniejsza dostępną powierzchnię dla rozwoju elektrowni wiatrowych aż o 53% w porównaniu do propozycji Ministerstwa Klimatu i Środowiska. Obecnie resort kierowany przez ministra Dariusza Klimczaka z PSL proponuje co najmniej jednokrotność wysokości wiatraka lub 250 metrów od dróg publicznych. Takie rozwiązanie zmniejsza dostępną powierzchnię dla wiatraków o ponad jedną piątą.
MON postuluje z kolei wprowadzenie zakazu wiatraków w strefach lotnisk wojskowych i na stałych trasach lotnictwa wojskowego. Wykluczałoby to 5% powierzchni kraju. Dodatkowo resort kultury zaproponował zakaz stawiania wiatraków półtora kilometra od zabytków. Przeprowadzone przez Polskie Stowarzyszenie Energetyki Wiatrowej analizy na przykładzie kilku gmin województwa zachodnio-pomorskiego wykazały, że wprowadzenie tej propozycji w życie ograniczyłoby powierzchnię dostępną dla rozwoju wiatraków o 47%. Ministra Klimatu i Środowiska Paulina Hennig-Kloska twierdzi, że tę propozycję już odrzucono.