Wczorajszy koncert w krakowskiej Arenie na długo pozostanie w pamięci zebranych widzów.
Od razu na wstępie podpowiadamy: jeśli nie mieliście możliwości zobaczyć tego na żywo, pakujcie manatki i pędźcie do Łodzi, tam jutro powtórka z rozrywki. Blue Electric Light Tour 2024 czyli wielkie światowe tourne, promujące ostatni album artysty, dotarło do Polski. Krakowska Arena zapełniała się powoli. Pół płyty i spora część widowni świeciła jeszcze pustkami, gdy rozpoczął się ascetyczny występ Devon Ross, którą to Lenny wybrał na swój support. Leniwy wokal do ostrej rockowej postpunkowej melodii tworzyły bardzo dobre skojarzenia z najlepszymi klasykami gatunku. Craig Ross, który od lat współpracuje z Lennym, może być dumny z córki.
W międzyczasie wszystkie wolne miejsca wypełniły się fanami i nadszedł czas na gwiazdę wieczoru. Po małym opóźnieniu, bez specjalnych fajerwerków na scenie pojawił się On. Patrząc na jego szczupłą sylwetkę, ciemne dready i zwinne ruchy trudno było odpędzić się od wrażenia, że zadziałał wehikuł czasu. Mamy rok ok. 2000, a nie 2024. Przecież Lenny wygląda dokładnie tak samo, a nie jak 60-latek. Mało tego, tak samo śpiewa. Mocny wokal w pełnej skali, wyciągający wszystkie wysokie tony. To magia? Nie to efekt ciężkiej pracy i dyscypliny.
Pomimo, że trasa nosi nazwę ostatniego krążka, to był to raczej koncert przekrojowy, sięgający aż do pierwszego albumu. Zaczęło się już od hitu „Are You Gonna Go My Way”, potem było coraz lepiej. „TK421”, „I Belong to You”, „Stillnes of Heart” czy „Fear”. Od „Paralyzed” już mało kto mógł usiedzieć na miejscu i zaczęła się wielka jazda. „Chamber”, „It Ain’t Over 'Till It’s Over”, „Again”, „Allways on the Run” i grande finale: „American Woman” i „Fly Away”. Kto nie musiał „odlatywać na ostatni tramwaj, mógł jeszcze posłuchać na bis „Let Love Rule”.
Można rzec: setlista marzeń! Fajnie, że mieszają się tu różne gatunki muzyczne. Oprócz wrażeń dźwiękowych o wrażenia optyczne zadbała przestrzenna scena zbudowana z ledowych ekranów. Skromnie a pięknie. Kravitz pokazał, że nie trzeba wiele, aby zrobić niesamowite widowisko. Pomimo „akademickiego kwadransa” i dziwnych przerw w pierwszej połowie koncertu pomiędzy utworami jak kula śnieżna wszystko nabrało rozpędu i dotarło szczęśliwie do mety.
Lenny podziękował zebranym fanom i zapewnił ich, że są zawsze w jego pamięci. Wspomniał o pięcioletniej przerwie w koncertowaniu i zapewnił, że przez następne pięć będzie to z nawiązką odrabiał. Obiecał, że do naszego kraju na pewno powróci.
Koncert zorganizowało Live Nation, a my przypominamy: JUTRO ŁÓDŹ!!! Nie ma co się zastanawiać, naprawdę warto!
(KS AR)