„End of The Road Tour” – taką nazwę ma pożegnalna trasa zespołu Kiss.
Czy będzie to prawdziwe pożegnanie czy jak w przypadku choćby zespołu Scorpions jedynie chwyt marketingowy? Jeśli jest to realny koniec to będzie prawdziwy „koniec drogi”, a może i świata dla fanów tego niesamowitego zespołu.
Widząc tłumy, które ściągnęły do krakowskiej Areny i to co działo się na scenie byłaby to niepowetowana strata dla wszystkich. 45 lat w tak dobrej formie, miejsce na muzycznym panteonie, niepodrabialny image, dziesiątki hitów, a do tego Kiss Army czyli miliony fanów na całym świecie.
Gdy światła przygasły, opadła zasłona z logo grupy, a Paul, Gene, Eric i Tommy przy dźwiękach „Detroit Rock City” spłynęli na zionących dymem platformach na scenę, by dać jeden z najbardziej widowiskowych show jakie widziała Tauron Arena. Trudno opisać to co się działo, tyle było wybuchów, laserów, sztucznych ogni i wspaniałych przebojów.
Na pewno w pamięci pozostanie strzelająca snopami iskier gitara Tommego Thayera, niesamowite solo perkusyjne Erica Singera prawie pod dachem hali, krwawiący język Gene Simmonsa czy przelot nad publicznością Paula Stanleya na drugi koniec sali. Tam na małej scenie zaśpiewał dwa utwory, w tym jeden z najbardziej rozpoznawalnych hitów grupy „I Was Made For Lovin You”.
Koncert zakończył się piosenką „Black Diamond”, ale było wiadomo, że to tylko formalna przerwa przed wielkim finałem. Po chwili nieobecności spod sceny wyłonił się Eric, grając na fortepianie nastrojową „Beth”, a potem cała kapela włączyła wyższy bieg grając i śpiewając z całą salą „Crazy Crazy Nights” i „Rock And Roll All Nite”. Podczas tego ostatniego do balonów wypuszczonych spod kopuły, ogni i laserów dołączyły tony konfetti.
Naprawdę wspaniałe pożegnanie wspaniałego zespołu. My wiemy pożegnanie i te sprawy, ale czy jednak mimo wszystko możemy poprosić …. jeszcze raz….?
(Artur Rakowski)
