Turyści z kempingu przy ul. Wydmy 9 zaalarmowali o obecności węża w namiocie strażników miejskich.
Był to boa dusiciel. Wkrótce okazało się, że jest i drugi. Straż Miejska zabezpieczyła teren, wezwano weterynarza, by zabrał zwierzęta.
Strażnicy miejscy trochę nie dowierzali, gdy usłyszeli, że na kempingu jest boa dusiciel. Niedawno w okolicach Warszawy poszukiwano 5-metrowego pytona, sprawę mocno nagłośniły media – więc ktoś mógł sobie zrobić żart, zainspirowany tamtą sytuacją.
– W namiocie czeskiej rodziny z dwójką dzieci faktycznie leżał duży wąż. Mógł mieć prawie dwa metry. Gad znalazł sobie miejsce pomiędzy torbami turystów. Wydawał się być osowiały. Nie byliśmy pewni, czy jest to jadowity gatunek, dlatego natychmiast zabezpieczyliśmy teren. Trzeba było zminimalizować zagrożenie i nie dopuścić do tego, by wąż uciekł, co mogłoby skutkować wybuchem paniki – mówi st. insp. Rafał Przęczek z Referatu VI.
Na miejscu okazało się, że wąż rzeczywiście jest w namiocie i nikt nie ma pojęcia skąd się tam wziął. Na podstawie wyglądu zwierzęcia ustalono, że to boa dusiciel długości 1,8 m.
Straż Miejska zabezpieczyła teren, wezwano weterynarza, który ma podpisaną z miastem umowę na odławianie tropikalnych zwierząt. Strażników miejskich przyjechała wspierać Straż Pożarna.
Wkrótce odkryto, że w pobliżu jest też drugi wąż – tym razem długości zaledwie 44 cm. Wówczas zgłosili się dwaj studenci z Łodzi, mieszkający na kempingu, którzy oświadczyli, że boa są ich własnością. Przekonywali, że stracili kontrolę nad zwierzętami przez przypadek. Prosili o zwrot węży, nie potrafili tego jednak udowodnić (nie umieli żadnych dokumentów potwierdzających, że są właścicielami zwierząt i że stali się nimi w legalny sposób).
– Mieliśmy już różne przypadki – mówi Joanna Pińska, dyrektor Wydziału Bezpieczeństwa i Zarządzania Kryzysowego Urzędu Miejskiego w Gdańsku. – Pająki, węże, żmije, kameleony. Raz zadzwoniła pewna przerażona pani, by poinformować że za jej drzwiami czai się smok. Brzmiało dość zabawnie, ale okazało się, że był to gad, który komuś uciekł. Sporych rozmiarów, więc robił wrażenie. Zapakowaliśmy go do dużej brezentowej torby, a i tak wystawał mu jeszcze kawał ogona, jakieś 75 centymetrów.
Weterynarza do węży boa na kempingu na Stogach trzeba było sprowadzić aż z Redy.
– Żaden lekarz weterynarii w Trójmieście nie był zainteresowany podpisaniem umowy na odławianie zwierząt tropikalnych – mówi Joanna Plińska. – Nie płacimy za gotowość, a za konkretne interwencje, i nie są to “kokosy”. Jeśli więc ktoś woli zajmować się kotami i psami, do węża nie przyjedzie. Potrzeba weterynarza, który interesuje się zwierzętami tropikalnymi i taki znalazł się w Redzie.
Jakie będą dalsze losy boa z namiotu? Wydział Gospodarki Komunalnej gdańskiego magistratu będzie musiał wszcząć postępowanie administracyjne w sprawie prawnego przejęcia węży, od którego ewentualni właściciele będą mogli się odwołać. Wszczynając postępowanie urzędnicy powołają się na fakt, że zwierzęta przechowywane były w warunkach zagrażających ich zdrowiu. Jeśli węże prawomocnie staną się własnością Miasta Gdańska, będzie można przekazać je do zoo lub fundacji opiekującej się zwierzętami.
Zakres wykorzystywania zwierząt do celów rozrywkowych i widowiskowych reguluje ustawa o ochronie zwierząt. Zgodnie z jej treścią, zabronione są występy, które mogą zagrażać zdrowiu lub powodować cierpienie. W ustawie mowa jest także o konieczności zagwarantowania wypoczynku i opieki lekarsko-weterynaryjnej. Działalność menażerii objazdowych jest zakazana.
(UMG)