Reprezentacja Polski kobiet w piłce ręcznej pod wodzą selekcjonera Arne Sensada przegrała z Czarnogórą (28:30).
W trzecim meczu rundy głównej turnieju EHF EURO 2024. Tym samym straciła szansę na trzecią lokatę w grupie i grę o miejsca 5-6. Oznacza to, że swój ostatni mecz w ramach turnieju Polki rozegrają we wtorek 10 grudnia o godz. 15.30. Ich rywalem będzie reprezentacja Rumunii.
Polska – Czarnogóra 28:30 (14:14)
Polska: Płaczek, Zima, Wdowiak – Olek, Kobylińska 6, Matuszczyk 1, Górna 3, Tomczyk 2, Rosiak 4, Balsam, Urbańska, Nosek, Michalak 3, Kochaniak-Sala 5, Uścinowicz 4, Nocuń.
Czarnogóra: Rajcic, Attingré, Batinovic – Jaukovic 8, Pletikosic 4, Godec, Mugosa 2, Ivanovic 2, Brnovic 5, Bulatovic 3, Dzaferovic, Tatar, Raicevic, Pavicevic 1, Grbic 5, Vukcevic.
Choć w wyniku piątkowej porażki z reprezentacją Węgier (21:31) Biało-Czerwone straciły matematyczne szanse na awans do półfinału Mistrzostw Europy 2024, wciąż pozostawały w grze o trzecią lokatę w grupie i udział w meczu o 5. miejsce.
Aby tak się stało, Polki musiały wygrać z drużynami z wcześniejszej Grupy B – Czarnogórą i Rumunią. W pierwszej kolejności nasze kadrowiczki miały skrzyżować rękawice z Czarnogórkami, czyli złotymi medalistkami Mistrzostw Europy 2012 oraz brązowymi medalistkami sprzed dwóch lat, kiedy turniej odbywał się m.in. na ich terenie. To właśnie wtedy, w Podgoricy, odbyło się ostatnie starcie obu ekip, zakończone zwycięstwem Czarnogóry 26:23.
Selekcjoner Arne Senstad zdecydował w niedzielę o dwóch zmianach w składzie. Kosztem rozgrywających Magdaleny Drażyk i Aleksandry Zych do składu powróciły bramkarka Adrianna Płaczek i rozgrywająca Paulina Uścinowicz.
Wynik niedzielnego spotkania otworzyły liderki obu zespołów, a zarazem na co dzień koleżanki z rumuńskiego CSM București: najpierw Durdina Jaukovic, a potem Monika Kobylińska. Jak się miało potem okazać, była to tylko zapowiedź dalszego strzeleckiego pojedynku obu rozgrywających.
Pierwsze minuty upłynęły pod znakiem wymiany gol za gol, a w 5. minucie na pierwsze w meczu prowadzenie wyprowadziła nas Daria Michalak (3:2). Był to gol szczególny z jeszcze jednego powodu: tym samym skrzydłowa dołączyła do elitarnego grona zawodniczek, które w barwach reprezentacji Polski zdobyły minimum sto bramek.
Od tego momentu Biało-Czerwone przejęły inicjatywę i zanim na zegarze wybiła dziesiąta minuta, osiągnęły trzy bramki zaliczki (7:4). Było to możliwe m.in. dzięki świetnie dysponowanej w bramce Adriannie Płaczek, skutecznej Monice Kobylińskiej oraz aktywnej Karolinie Kochaniak-Sali.
Z czasem coraz mocniej do głosu dochodziły także rywalki, które przejęły kontrolę nad boiskowymi wydarzeniami. Czarnogórki uszczelniły swoją defensywę i poprawiły współpracę z bramkarką. W ataku wciąż brylowała za to Durdina Jaukovic. Jej kolejna bramka w 18. minucie doprowadziła do kontaktu (8:9), a chwilę później tablica wyników znów wskazała remis (9:9). Co gorsza, minęło kolejnych kilka minut, a Czarnogóra z powrotem wyszła na prowadzenie (11:10). Na domiar złego, w tym czasie czerwoną kartkę za trafienie w głowę czarnogórskiej bramkarki z rzutu karnego otrzymała Magda Balsam. Mimo wszystko, do końca pierwszej połowy Polki doprowadziły do remisu (14:14).
Po powrocie do gry wciąż trwało przeciąganie liny, a mecz toczył się falami. Lepiej drugą partię rozpoczęły Czarnogórki (16:14), ale po chwili cztery gole z rzędu zdobyły Polki (18:16). Kiedy wydawało się już, że nasze reprezentantki łapią wiatr w żagle, czterobramkową serią odpowiedziały rywalki (20:18). Obie drużyny stosowały różne manewry taktyczne, często zmieniając ustawienia w ataku i w obronie.
Niestety, mnożące się z czasem niedokładności i błędy po stronie Polek coraz bardziej dawały się nam we znaki. Czarnogórki, widząc problemy Biało-Czerwonych, były jeszcze agresywniejsze w obronie, przez co Polki miały bardzo duże trudności ze zdobywaniem kolejnych trafień, co przekładało się z kolei na rosnącą przewagę Czarnogóry. Dziesięć minut przed końcem meczu rywalki prowadziły 24:20.
Scenariusz niedzielnego meczu przewidywał jednak jeszcze jeden zwrot akcji. Od stanu 22:26 reprezentantki Polski zdobyły dwie bramki z rzędu i stanęły przed szansą na doprowadzenie do bramki kontaktowej. Kilka fantastycznych rzutów oddała Paulina Uścinowicz. Niestety, na tym pogoń Biało-Czerwonych miała się zatrzymać. W ostatnich minutach Czarnogórki zachowały więcej zimnej krwi i ostatecznie zwyciężyły 30:28. W wyścigu strzelczyń Durdina Jaukovic zdobyła osiem trafień, a Monika Kobylińska – sześć.
Niedzielna porażka oznacza, że reprezentacja Polski straciła szansę na trzecią lokatę w grupie i grę o miejsca 5-6. A zatem, Biało-Czerwone swój ostatni mecz w ramach turnieju EHF EURO 2024 rozegrają we wtorek 10 grudnia o godz. 15.30. Ich rywalem będzie reprezentacja Rumunii.
Jak spotkanie z Czarnogórą komentują reprezentantki Polski?
Sylwia Matuszczyk, obrotowa reprezentacji Polski: Czuję wielki zawód, bo mocno nastawiałyśmy się na ten mecz. Wiedziałyśmy, że Czarnogóra jest w naszym zasięgu i chciałyśmy wygrać. Choć dobrze rozpoczęłyśmy drugą połowę, w końcówce meczu coś przestało działać. Jest mi przykro, bo Czarnogóra nie była dziś od nas lepsza. To my zagrałyśmy słabą końcówkę, przez co przegrałyśmy. Nie zmienia to faktu, że z Rumunią będziemy dalej walczyć i nie poddamy się. Czeka nas jeszcze ostatni mecz na mistrzostwach i będziemy chciały go wygrać. Mam nadzieję, że wyciągniemy wnioski, żeby we wtorek rozegrać lepszą końcówkę i cieszyć się z wygranej.
Karolina Kochaniak-Sala, rozgrywająca reprezentacji Polski: To był mecz walki i mecz niewykorzystanej szansy. Zarówno w pierwszej, jak i w drugiej połowie, miałyśmy swoje momenty, w trakcie których mogłyśmy jeszcze bardziej odskoczyć rywalkom. Było jednak zbyt dużo błędów i nieskutecznych rzutów, co się zemściło. Miałyśmy wszystko w swoich rękach, żeby wygrać. Walczyłyśmy o każdą piłkę w każdej akcji, ale wciąż czegoś nam brakuje. Musimy przed kolejnym spotkaniem dobrze się zastanowić, bo wszyscy wiemy, co potrafi nasza drużyna, a nie wykorzystujemy tego potencjału do końca.
Adrianna Płaczek, bramkarka reprezentacji Polski: Po tym meczu będziemy czuć bardzo duży niedosyt, bo bardzo chciałyśmy wygrać. Walczyłyśmy od początku do końca, pierwsza połowa była bardzo wyrównana. W końcówce meczu pozwoliłyśmy jednak, aby Czarnogórki grały po swojemu, czyli często jeden na jeden, bo ich zawodniczki bardzo to lubią. To sprawiło, że za często rywalki rzucały nam z szóstego metra. Zostawiłyśmy kawał serducha na parkiecie, bardzo chciałyśmy wygrać, ale zabrakło dwóch bramek.