Transport konny do Morskiego Oka to ogromne cierpienie. Fakty są wstrząsające

„Konie z Morskiego Oka. Cierpienie, którego nie widać”

Transport konny do Morskiego Oka bierze w obronę kolejna osoba nieposiadająca wiedzy.

Tym razem w portalu Facebook kilka dni temu pojawił się post rzekomej specjalistki, który niesie się po mediach społecznościowych. I wprowadza w błąd. Bo choć autorka twierdzi, że jest obiektywna – jej argumenty nie znajdują oparcia w rzeczywistości. Poniżej Fundacja VIVA odpowiada na jej twierdzenia, wszystkie je obalając.

Odpowiedź na nieprawdziwe tezy postu „Konie w Tatrach” na temat sytuacji koni z Morskiego Oka

„Post o transporcie konnym do morskiego Oka to nie „włożenie kija w mrowisko”. To jedynie stek bzdur, bo inaczej nie da się tego nazwać. Zacznijmy od tego, że osoba prowadząca profil jest sąsiadką fiakrów i mieszkanką regionu. I jedną z niewielu osób, mieszkających w gminie Bukowina Tatrzańska, które nie dostrzegają cierpienia tych zwierząt. Tak, znamy wiele mieszkanek i mieszkańców tego regionu i tej gminy. Rozmawiamy z nimi, z wieloma osobami jesteśmy w stałym kontakcie. I wiemy, że oni także chcą likwidacji tego transportu. Bo codziennie widzą cierpienie tych koni!

Nasz raport „Konie z Morskiego Oka. Cierpienie, którego nie widać” oparliśmy na faktach, a nie na emocjach, co zarzuca nam autorka posta. Gdyby choć spróbowała zapoznać się z faktami, zawartymi na ponad 300 stronach – wiedziałaby, że emocji tam nie ma. Są za to dane statystyczne, wiedza naukowa, wyniki badań, pomiarów, obliczeń. Raport powstał właśnie dla osób takich, jak autorka. Które nie mają wiedzy, ale i tak się wypowiadają. Liczyliśmy, że zechcą zapoznać się z faktami. Ale nie możemy nikogo do tego zmusić. 

Fakty są wstrząsające

Autorka pisze, że „lubi konkrety”. A więc konkrety są takie:

  1. Konie na trasie do Morskiego Oka ciągną o około tonę za dużo, co oznacza, że pracują w przeciążeniu. A to jest niezgodne z przepisami ustawy o ochronie zwierząt.
  2. Konie z Morskiego Oka na emeryturę trafiają do rzeźni. W ciągu 10 lat na hakach zawisło 61% koni wycofanych z pracy na trasie. Umierały pod rzeźniczym nożem w wieku średnio 11 lat. Najstarszy koń zabity w rzeźni miał 22 lata, najmłodszy – 3,5 roku. 16 koni zostało zabitych przed ukończeniem 5. roku życia. 
  3. Zwierzęta pracują na tej trasie średnio 36 miesięcy. To bardzo krótko. Konie żyją nawet ponad 30 lat, a wykorzystywane do pracy rozsądnie długo cieszą się dobrym zdrowiem. 
  4. Z 1002 koni tylko niecałe 3% wytrzymało tę pracę przez 10 lat. 
  5. Aż 115 koni (27%) zostało zabitych w rzeźni w dniu, w którym zostały sprzedane przez fiakra. 56 koni – następnego dnia po sprzedaży. 61% koni zostało zabitych w rzeźni w ciągu tygodnia od sprzedaży przez fiakra. 

Podkreślamy – nie wystarczy „posiadać konia” czy „lonżować konie od 10 lat”, by móc bez blamażu się o nich publicznie wypowiadać. Wiedza o koniach z Morskiego Oka to także wiedza z zakresu fizyki, potrzeb behawioralnych, najnowszych badań naukowych z zakresu stresu cieplnego, a także znana już od niemal 100 lat wiedza o tym ile konie mogą ciągnąć, by praca znajdowała się w zakresie ich siły normalnej. Tej wiedzy autorce posta brakuje. Ale bezkrytycznie kreuje się na specjalistkę i wyrocznię w tym temacie. Nieomylną zresztą. 

Troska o zwierzęta a nie nagonka

Autorka posta twierdzi, że walka o konie z Morskiego Oka to „nagonka na górali”. Odpowiadamy – nie, nie jest to nagonka na górali. Bo nie wszyscy górale bezwzględnie wykonują transport konny do Morskiego Oka kosztem zdrowia i życia koni. Walka o likwidację transportu konnego do Morskiego Oka od lat skupia się na dyskusji z Tatrzańskim Parkiem Narodowym, a nie z fiakrami. Takie są fakty. 

Autorka twierdzi, że konie z Morskiego Oka, które „układała pod siodło” (15 zwierząt z 1002 o których wiemy, że na trasie pracowały w latach 2012-2022, a więc około 1,5% wszystkich zwierząt) wyglądały jak pączki w maśle. Otóż nigdy nie twierdziliśmy, że te konie są chude. Wręcz naszym zarzutem zawsze było to, że są otłuszczone, otyłe, poza kondycją.

Natomiast ich chorób, powstałych w wyniku pracy na trasie nie widać gołym okiem. To mikrourazy, powstające w wyniku przeciążeń, które można stwierdzić jedynie w wyniku szczegółowych badań weterynaryjnych. Autorka zresztą nie ma kompetencji do oceny badań obrazowych, które zresztą właściciele u tych koni wykonują sporadycznie. Należy też podkreślić, że autorka, choć tak lubuje się w faktach, nie podaje jak długo te konkretne konie, z którymi miała do czynienia, pracowały na trasie, ile kursów wykonały i z jaką liczbą ludzi na wozie. Tylko taka wiedza pozwala na ocenę wpływu tej pracy na ich stan. Co więcej – nie podaje ona nawet imion tych koni i numerów ich paszportów, więc nie możemy nawet zweryfikować, czy na pewno były to konie z Morskiego Oka. 

Trasa nie jest płaska

Autorka twierdzi, że każda para koni pracuje co dwa lub trzy dni. Być może poza sezonem jest to prawda. W sezonie jest inaczej i jedna para koni może nawet kilkukrotnie pokonać trasę jednego dnia. Autorka twierdzi też, że konie z dół idą stępem i kłusem – świadczy to tylko o tym, że nigdy na tej trasie nie była. Konie całą drogę w dół pokonują kłusem, spychane w dół ciężarem pędzącego za nimi wozu. I ten ciężar muszą wyhamowywać siłą własnych mięśni.

Ale największą bzdurą, jaką autorka zawarła w swoim wywodzie jest po, że razem to 1,5h drogi PO PŁASKIM. Nie! Ta trasa nie jest płaska. Składa się z dwóch stromych odcinków. Średnie nachylenie trasy to 3,9%, a maksymalne  – 7,8%. I to dyskredytuje jej opinię w całości, bo pokazuje kompletny brak wiedzy o sytuacji koni z Morskiego Oka.

Autorka twierdzi, że konie po kursie mają zapewniony odpoczynek – 20-minutowy. I tu znowu wychodzi na jaw jej kompletny brak wiedzy. Taki odpoczynek jest zbyt krótki, by parametry koni wróciły do normy przed rozpoczęciem kolejnej pracy. Co więcej – parametry te nie wracają u wielu koni do normy nawet po godzinie od zakończenia kursu. Takie są fakty.

Regulamin a ustawa

Autorka twierdzi, że Straż Parku prowadzi wyrywkowe kontrole transportu konnego do Morskiego Oka, w tym stanu koni oraz fasiągów. Kolejna bzdura. Bo Strażnicy Parku, których przecież bardzo cenimy, nie potrafią rozpoznać kulawizny, ocenić stanu zdrowia zwierząt ani też nie sprawdzają stanu technicznego wozów, w tym sprawności hamulców. Zresztą autorka twierdzi, że hamulce działają i są używane. Sprawdziliśmy to kamerą termowizyjną. I wiecie co? No nie, nie były używane. Tak właśnie o fakty w swoim poście dba samozwańcza specjalistka. 

Autorka wreszcie twierdzi, że łamanie regulaminu oznacza konsekwencje, włącznie z odebraniem licencji. Z naszej wiedzy, opisanej w raporcie, wynika coś zupełnie innego. Po pierwsze – regulamin jest niezgodny z przepisami ustawy o ochronie zwierząt i dopuszcza do przeciążania koni. Bo 12 osób dorosłych to już przeciążenie około 1 tony, a do tego TPN dołożył 5 dzieci do 4-go roku życia i nieograniczoną liczbę bagaży. Czyli nawet ponad 150 dodatkowych kilogramów. A przecież obliczenia zakładały 12 całkiem gołych statystycznych Polaków. A więc same ich ubrania i buty mogą ważyć kolejne 100 kg, które nie są uwzględnione w obliczeniach i… przeciążeniach! 

Autorka cytuje też wyniki badań koni. Z 2019 roku! Wtedy konie badano po przewiezieniu pustych wozów, które nie powodują przecież przeciążenia! Autorka kompromituje się tymi argumentami, nawet o tym nie wiedząc. Z badań 2023 wynika wprost, że 92% koni miało znacząco przekroczone normy oddechu wysiłkowego, a oddech po odpoczynku był przekroczony znacząco także u 92% koni. A to świadczy o silnym przeciążeniu pracą. 

Padanie a umieranie

Autorka twierdzi także: „kolejnym z mitów rozgłaszanych przez organizacje ekologiczne i fundacje jest stwierdzenie, że konie padają ze zmęczenia”. Bardzo byśmy chcieli, by autorka wskazała kto tak twierdzi i gdzie. Autorka „padaniem” nazywa bowiem śmierć zwierząt. My – upadek. A ich śmierć nazywamy śmiercią. Bo tak jest uczciwie w stosunku do czujących istot. Nie używamy języka zootechnicznego, bo jest on pozbawiony etyki i empatii. Podkreślamy też, że w ciągu ostatnich 10 lat 24 koni zmarły, a ich zwłoki zostały poddane utylizacji. Autorka z lubością pomija te fakty, bo nie pasują one do jej retoryki o „pączkach w maśle”. Inna sprawa, że pęknięta aorta u Jukona, o której pisze autorka, mogła świadczyć o nadmiernym przeciążeniu pracą. Ale to też niezbyt wygodny fakt, prawda? Lepiej twierdzić, że mogło się to stać wszędzie. Tylko że nie stało się wszędzie. Stało się na trasie, podczas ciągnięcia wozu.

I wreszcie – nie, większość zdjęć wypadków podczas transportu konnego do Morskiego Oka którymi dysponujemy nie pochodzi sprzed wielu lat. Ostatni wypadek miał miejsce w 2020 roku. Wcześniejszy rok wcześniej. Jeszcze inny w 2017 roku. Wszystkie je opisaliśmy w raporcie. Wystarczyło przeczytać. 

Cena mięsa

Autorka twierdzi, że koszt zakupu konia nadającego się do tego typu pracy to 20 000 zł. Zatem pytamy dlaczego tak drogiego konia fiakier może po trzech latach sprzedać już tylko do rzeźni, po cenie wagi jego mięsa, czyli za kilka tysięcy złotych? Dlaczego te konie, tak cenne w opinii autorki posta, po 3 latach tak bardzo tracą na wartości i nikt ich nie chce kupić? Nikt poza rzeźnikiem? 

Podkreślamy też, że na trasie monitoring jest w dwóch miejscach. Na dole, ale nie obejmuje on postoju koni i miejsca ich odpoczynku, a jedynie bramę wjazdową do parku. Na górnym postoju także nie ma kamer. No i niestety – przy braku zasięgu (co jest notorycznym problemem na tej trasie) monitoring się nie zapisuje i nie da się go odtworzyć. Takie są fakty. 

Dalej autorka twierdzi, że na trasie nie ma „arabów czy folblutów, tylko konie specjalnie do tego hodowane i przystosowane”. Ale czy na pewno, droga autorko? Otóż folbluty pracowały na tej trasie. I to niestety nie raz. Nadto – nie są to konie specjalnie przystosowane i hodowane do tej pracy. Z naszych danych wynika, że często są to konie NN, które przypadkowo na tę trasę trafiły i szybko przestały się nadawać do dalszej pracy. 

Czas na zakaz!

Autorka oskarża nas też o malwersacje finansowe. Robi to w zawoalowany sposób. Ale znowu – PUDŁO. Akurat z tego jesteśmy skrupulatnie rozliczani i kontrolowani. I zawsze kontrole te przechodzimy bez problemów. Dowód? Wciąż jesteśmy organizacją pożytku publicznego. Jedną z największych i najbardziej szanowanych w Polsce.  

Na koniec wreszcie – mamy nadzieję, że nadchodzące zmiany w Polsce są tymi, na które czekaliśmy od lat. I że wkrótce temat cierpienia koni z Morskiego Oka będzie już tylko historią Podhala. Wstydliwą, ale już tylko historią.

Parafrazując: Szczęśliwych koni z Morskiego Oka już czas!”

Exit mobile version