– Oskarżony mógł tam dokonać rzezi.
Zrobił to, co miał zrobić, a potem poddał się bez żadnego oporu – powiedział w poniedziałek, 11 kwietnia, przed Sądem Okręgowym w Gdańsku świadek Maciej K., zeznający w procesie zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. Podczas rozprawy skuty kajdankami Stefan W. nagle szarpnął pilnującego go policjanta i zerwał mu z munduru pagony.
Była to trzecia rozprawa w procesie zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, który rozpoczął się 28 marca.
ZOBACZ WIĘCEJ: Gdańsk. Proces zabójcy prezydenta Pawła Adamowicza rozpoczął się. Stefan W. milczał
Tym razem, z powodów technicznych rozprawa odbyła się w dużo mniejszej sali. W formie wideo połączono się z Sądem Okręgowym w Łodzi, gdzie stawiło się troje świadków związanych z zespołem Blue Cafe, który wystąpił 13 stycznia 2019 r. podczas koncertu finałowego WOŚP na Targu Węglowym.
Stefan W. nie siedział, jak na poprzednich dwóch rozprawach w klatce za szybą. Na ławie oskarżonych pilnowało go dwóch policjantów. Mężczyzna traktowany jako niebezpieczny więzień został doprowadzony w czerwonym uniformie. Miał skute kajdankami ręce i nogi. W przeciwieństwie do poprzednich rozpraw zabójca prezydenta Gdańska zachowywał się inaczej. Nie był otępiały i nieruchomy. Wodził też wzrokiem po całej sali. Czasami również pochylał głowę, opierał ją na rękach lub patrzył w podłogę.
Agresja wobec policjanta
W pewnym momencie Stefan W. nagle zerwał jednemu z funkcjonariuszy pagon z prawego ramienia. Sąd pouczył oskarżonego, że jeśli następnym razem zdarzy się coś podobnego, to nałoży na niego środki dyscyplinujące np. w postaci wyprowadzenia z sali sądowej. Mężczyzna, podobnie jak na poprzednich rozprawach, nie odezwał się ani słowem.
– My przede wszystkim dziś widzieliśmy, że oskarżony uważnie słuchał zeznań świadków. To nie było tak, że był odrealniony i nie wiedział, co się dzieje. Natomiast zerwanie pagonu policjantowi to była demonstracja. Chciał pokazać, że jest nieobliczalny i nie wiadomo, co on może zrobić. Jest to kontynuacja tej samej linii, to jest cały czas ta jego wersja pokazywania, że on jednak jest niepoczytalny i trzeba coś zademonstrować, co miałoby o tym świadczyć. Ale naszym zdaniem, tak nie jest – powiedział dziennikarzom Zbigniew Ćwiąkalski, pełnomocnik wdowy po prezydencie Gdańska Magdaleny Adamowicz, która występuje w procesie w charakterze oskarżyciela posiłkowego.
Adwokat zwrócił uwagę, że do incydentu doszło w momencie, gdy jeden ze świadków opowiadał o odrzuceniu noża przez Stefana W. po tym, jak został obezwładniony przez jednego z członków ekipy technicznej podczas koncertu WOŚP.
– Więc widać, że on te momenty bardzo dobrze kojarzy. Wybrał sobie najlepszy moment, gdy są media. I to odrzucenie noża miało tu być zademonstrowane w podobny sposób. Tylko oczywiście, już nie noża, ale zerwanego pagonu, rzuconego na salę – ocenił b. minister sprawiedliwości.
Podkreślił, że oskarżony dobrowolnie uczestniczy w rozprawie i mógłby odmówić wyprowadzenia z celi.
Opinię o tym, że podczas poniedziałkowej rozprawy Stefan W. odmiennie reagował na to, co się dzieje na sali rozprawy podzielił Jerzy Glanc, pełnomocnik brata prezydenta Gdańska Piotra Adamowicza, występującego w roli oskarżyciela posiłkowego.
– Był zainteresowany treścią zeznań. To świadczy o tym, że oskarżony prawidłowo reaguje na sytuację, w której się znajduje. To już nie była niema twarz, która próbuje dać przekaz, że na nic nie reaguje. On tego planu, który założył od początku, dziś nie wytrzymał – uważa adwokat.
Podobne zdanie wyraziła prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska.
Oskarżony Stefan W. zachowuje się podczas procesu nietypowo – nie odpowiada na pytania, robi wrażenie nieobecnego, a nagle potrafi rzucić się w stronę pilnującego go policjanta i zerwać mu pagon z munduru. Obrona próbuje wykazać, że jej klient nie nadaje się do udziału w procesie.
– Przez wszystkie lata, kiedy pracuję widziałam, że oskarżeni zachowują się w różny sposób i to akurat zachowanie wpisuje się w całej spektrum zachowań. Odnoszę jednak wrażenie, że oskarżony uczestniczy w jakiś sposób w rozprawie. Słucha co mówią świadkowie, jego mowa ciała świadczy o tym, że bierze udział w rozprawie – oceniła.
To był ten sam człowiek, który wbiegł na scenę
Podczas rozprawy zeznawał m.in. 44-letni Łukasz F., współpracownik zespołu Blue Cafe, zajmujący się przygotowaniem instrumentów do gry.
Przyznał, że ok. dwóch godzin przed odliczaniem światełkiem do nieba, po którym doszło do zamachu na prezydenta Gdańska, widział 2-3 razy Stefana W. z tyłu sceny.
– Dziś wiem, że to była ta osoba. Nie mam absolutnie żadnych wątpliwości, że był to ten sam człowiek, który potem wbiegł na scenę – oświadczył w sądzie Łukasz F.
Mężczyzna przesłuchiwany tego samego wieczora po tragedii nie zeznał jednak, że widział napastnika wcześniej.
– Miałem dużo czasu, aby przeanalizować tę sytuację raz jeszcze. Dziś mi się przypomniało, że widziałem go przed atakiem dwa razy, może więcej. Nie wzbudzał u mnie żadnych wątpliwości, czy powinien tam być, czy nie. Poruszał się swobodnie. Tam z tyłu sceny mogły być tylko osoby z identyfikatorami, u niego nie widziałem identyfikatora – mówił świadek wyjaśniając różnicę w swoich zeznaniach.
Technik grupy Blue Cafe opowiadał też o dramatycznych próbach ratowania życia Pawła Adamowicza.
– Ktoś krzyknął, że prezydenta ugodzono nożem. Byłem przy akcji dwóch ratowników medycznych, kiedy poszkodowany stracił przytomność. Zobaczyliśmy, że ma jedną ranę kłutą. Jak miałem przy sobie taki multitool, który ma niewielkie nożyczki i nimi rozcięliśmy poszkodowanemu sweter czy bluzkę. I okazało, że tam były jeszcze dwie kolejne rany. Ratownicy próbowali zatrzymać krwotok, nie wyczuwali pulsu. Podjęli próbę resuscytacji. Jeden z ratowników pobiegł po defibrylator. Usiłowali przywrócić krążenie, ale urządzenie nie było w pełni sprawne: bateria nie była naładowana. Przyjechała karetka pogotowia i włączono nowy defibrylator – mówił Łukasz F.
Nie stawiał żadnego oporu
W sądzie zeznawał też kierowca Blue Cafe, 49-letni Maciej K., który na prośbę wokalistki grupy nagrał na telefonie komórkowym film ze światełka do nieba.
– Zobaczyłem mężczyznę, który ma uniesione do góry ręce i w jednej dłoni trzymał nóż. Na scenie było wtedy duże zamieszanie, było pełno dzieci. Powiedziałem do kolegi, że “coś jest nie tak” i chwyciłem statyw od mikrofonu, aby się ewentualnie bronić. Myślę, że ochrona podczas koncertu była OK, ale zawiódł jeden człowiek, który powinien stać przy schodach. Ja staram się stać przy schodach, bo nie zawsze ochroniarze wiedzą, co mają robić i ich pilnuję, ale tym razem nagrywałem ten film. Jak oskarżony został przewrócony na ziemię, to leżał spokojnie. Zrobił to, co miał zrobić i się poddał. On tam mógł zrobić rzeź – powiedział świadek.
Jako świadek zeznawał też 40-letni Andrzej D., realizator dźwięku, który w bohaterski sposób obezwładnił na scenie zabójcę prezydenta Gdańska.
– Byłem z boku sceny za konsoletą, kiedy zobaczyłem człowieka poruszającego się po scenie z nożem w ręku i przemawiającego. Postanowiłem zareagować i wyrwać mu mikrofon oraz usunąć osobę ze sceny, bo nie była tam proszona. Delikatnie pociągnąłem człowieka w swoją stronę. Bez większych problemów osoba się poddała i praktycznie sama położyła się na scenie, a nóż odrzuciła od siebie. On praktycznie sam się położył, niemalże na komendę. Potem na nim ukląkłem, aby się nie wyrwał. Absolutnie nie stawiał żadnego oporu. Następnie, oskarżonego przejęli już ochroniarze – wspominał świadek, który stawił się w sądzie osobiście.
Andrzej D. przyznał, że nie czuł wtedy strachu i działał instynktownie.
– Nie było to pierwsze zdarzenie w tej branży, że na scenę wbiegają przedziwni ludzie. Często starałem się reagować w takich sytuacjach – wytłumaczył świadek.
Kolejna rozprawa została wyznaczona na 28 kwietnia.
Zabójstwo prezydenta Pawła Adamowicza. Pierwszy świadek: “Zetknęło się największe zło z największym dobrem”
– Po ataku napastnika zobaczyłem, że Paweł Adamowicz siedzi na skrzynce. Próbowałem coś do niego mówić. Wiedziałem, że jest źle. Prezydent tylko na mnie patrzył, a z jego z oczu czytałem, jakby pytał “dlaczego?” – mówił w czwartek, 7 kwietnia, przed Sądem Okręgowym w Gdańsku świadek Andrzej S., zeznający jako świadek w procesie Stefana W., zabójcy prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza. – Miałem poczucie, że tam zetknęło się największe zło z największym dobrem.
Była to druga rozprawa w procesie, który rozpoczął się w marcu.
W dniu zamachu, 13 stycznia 2019 r. 50-letni Andrzej S. był konferansjerem koncertu finałowego Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w Gdańsku. Stał się bezpośrednim świadkiem zbrodni, znalazł się twarzą twarz z zabójcą, który podszedł, by odebrać mu mikrofon.
– Około godz. 20, po światełku do nieba zobaczyłem, że wtargnęła jakaś osoba, która tańczy na scenie. To były takie ruchy górowania nad czymś, jakby zdobycia czegoś. Jako konferansjer nie zdążyłem nawet na to zareagować, że ktoś obcy jest na scenie, bo po kilku sekundach ten mężczyzna pojawił z nożem w ręku wymierzonym w moim kierunku. Nie pamiętam dokładnie słów, ale groził, że mnie zabije, jak nie oddam mu mikrofonu. Byłem przerażony – mówił świadek.
Dla Andrzeja S. było to dla niego tak traumatyczne przeżycie, że musiał później leczyć się psychiatrycznie przez dwa lata. Emocje są nadal na tyle silne, że świadek podczas czwartkowej rozprawy kilka razy płakał i łamiącym się głosem opowiadał o tym, co widział i przeżył 13 stycznia 2019 roku, podczas wieczornego koncertu WOŚP.
– Przed samym odliczaniem światełka do nieba poprosiłem prezydenta, aby cofnął się dla swojego bezpieczeństwa, bo będziemy odpalać kolorowe dymy. Nagle powstało jakieś zamieszanie. Zobaczyłem, że Paweł Adamowicz siedzi na skrzynce. Próbowałem coś do niego mówić. Wiedziałem, że jest źle. Prezydent tylko na mnie patrzył, a z jego z oczu czytałem, jakby pytał “dlaczego?”. Pięknie zachował się mój kolega, który przytrzymywał prezydenta, żeby nie spadł z tej skrzynki. Potem pojawiła karetka pogotowia i pomoc medyczna w całości przejęła swoje obowiązki. Z dość głośnych komentarzy medyków słyszałem, że były ogromne trudności, aby utrzymać prezydenta przy życiu – powiedział Andrzej S., który w procesie przed gdańskim sądem jest też pokrzywdzonym i występuje w charakterze oskarżyciela posiłkowego.
Tamtego wieczoru, po zamachu na prezydenta, świadek pozostał na scenie wraz z innymi osobami jeszcze przez około godziny.
– Mieliśmy wszyscy takie poczucie, że tam się zetknęło największe zło z największym dobrem. Między innymi poprosiłem publiczność, żeby nie robiła zdjęć, kiedy przenoszono prezydenta do karetki – mówił Andrzej S.
Nóż do survivalu i chodzenia po lesie
Drugim świadkiem podczas czwartkowej rozprawy był 67-letni Leszek Z. właściciel sklepu z militariami w Gdańsku-Wrzeszczu. Stefan W. kupił tam nóż, którym później zaatakował Pawła Adamowicza. Po tragedii na Targu Węglowym do sklepu Leszka Z. przyszli policjanci z pytaniem, czy rozpoznaje Stefana W.
– Niestety, nie rozpoznałem go. Mam wielu klientów, nie sposób zapamiętać wszystkie twarze. Udało mi się natomiast znaleźć paragon. Nóż był kupiony parę dni przed zdarzeniem. Jakość tego noża nie była dobra. To była chińska podróbka noża technicznego. Ludzie go kupują do survivalu i do chodzenia po lesie. Nóż jest w specjalnej pochwie, ma rękojeść ze specjalnej plastikowej masy. Prawdziwy nóż tego typu kosztuje 600-800 zł, ten kosztował ok. 82 zł – zeznał Leszek Z.
Świadek dodał, że niestety nie ma nagrania, na którym Stefan W. kupił nóż – monitoring – w sklepie znajdowała się bowiem nie prawdziwa kamera monitoringu, ale jedynie jej atrapa.
Obrońca prosi o psychiatrów
Proces 29-letniego Stefana W., oskarżonego o zabójstwo prezydenta Gdańska Pawła Adamowicza, rozpoczął się 28 marca. Podczas pierwszej rozprawy mężczyzna nie otworzył ust i milczał jak zaklęty. Nie odpowiadał nawet na podstawowe pytania dotyczące swoich danych personalnych. W tej niecodziennej sytuacji sąd postanowił odczytać protokoły przesłuchań Stefana W. ze śledztwa w prokuraturze.
Podczas czwartkowej rozprawy Stefan W. zachowywał się tak samo. Nic nie mówił. Nie reagował też w żaden sposób nawet mową ciała w sytuacji, kiedy świadek Andrzej S. rozpoznał go jako mężczyznę z nożem, któremu był zmuszony oddać mikrofon.
Na zakończenie rozprawy obrońca oskarżonego Marcin Kminkowski wniósł o przeprowadzenie dowodu z badania dwóch biegłych lekarzy psychiatrów, celem ustalenia, czy Stefan W. jest zdolny do osobistego udziału w procesie. Zarówno prokurator Agnieszka Nickel-Rogowska, jak i Jerzy Glanc, pełnomocnik oskarżyciela posiłkowego Piotra Adamowicza, brata zamordowanego prezydenta Gdańska, wnieśli o nieuwzględnienie tego wniosku. Sąd zgodził się jednak ze stanowiskiem obrońcy i wyznaczył dwóch biegłych psychiatrów, którzy do 5 maja mają wydać opinię na temat aktualnego stanu zdrowia Stefana W. Sąd uzasadnił, że taka decyzja podyktowana jest całkowitą biernością oskarżonego i wątpliwościami, co do aktualnego stanu jego zdrowia psychicznego. Sąd zastrzegł jednocześnie, że na tym etapie nie wstrzymuje to procesu i kolejna rozprawa odbędzie się 11 kwietnia.
W sali sądowej wśród publiczności podczas czwartkowej rozprawy byli m.in. prezydent Gdańska Aleksandra Dulkiewicz oraz przyjaciele Pawła Adamowicza, działacze opozycji antykomunistycznej Aleksander Hall oraz wicemarszałek Senatu Bogdan Borusewicz.
(UMG)