Piłkarze ręczni Wisły Płock po 13 latach przerwy zostali ponownie najlepszą drużyną w Polsce.
W finałowej rywalizacji w Superlidze okazali się lepsi od ustępującego mistrza – I. Kielce. A jaki był cały sezon 2023/24 w wykonaniu złotych medalistów? Zapraszamy na podsumowanie.
Zatem szczypiorniści z Płocka zgarnęli dwa najważniejsze krajowe trofea, gdyż wcześniej zdobyli Puchar Polski (również pokonując I. Kielc).
I. Kielce nie zdobyła po raz trzynasty z rzędu mistrzostwa Polski. W rywalizacji do dwóch zwycięstw w finałach play-off Superligi musiała uznać Wisły Płock.
Oba spotkania to była znakomita reklama polskiej piłki ręcznej. Brakowało w zasadzie tylko większej liczby, bo końcowe wyniki nieco zakłamują obraz. W pierwszym spotkaniu w Płocku w regulaminowym czasie gry padł remis 22:22, a w Kielcach 20:20. Dlatego konieczne były rzuty karne, by wyłonić wygranego. Tych też trzeba było łącznie cztery serie. Ostatecznie lepsi okazali Nafciarze, którzy tym samym zdobyli ósmy w historii swojego klubu tytuł mistrza Polski.
Niezwykle źli i rozczarowani byli przedstawiciele I. Kielce po przegranej rywalizacji o mistrzostwo Polski.
– W sporcie nikt nie ma monopolu na zwycięstwa. Zapisaliśmy piękną historię, która trwała 12 lat. Każda seria ma jednak swój koniec – ocenił po spotkaniu drugi trener I. Kielce Krzysztof Lijewski.
Wisła Płock wygrała wszystkie mecze w fazie play-off oraz 25 w sezonie zasadniczym. Przegrała tylko raz – w marcu, we własnej hali, z I. Kielce (29:34). Drużyna miała kilka przełomowych momentów, a zwyżkę formy zanotowała dwukrotnie – w ostatnich meczach ubiegłego roku i w decydujących spotkaniach na finiszu sezonu.
Przypadek? Trener Xavi Sabate mógłby się tylko uśmiechnąć na takie stwierdzenie, ponieważ jego zdaniem w sporcie nie ma mowy o przypadkach i jego zespół osiągnął najwyższą formę właśnie wtedy, kiedy to zaplanował.
Rozmowa o sportowych marzeniach? To też nie z trenerem Wisły Płock. – Oczywiście każdy ma prawo do marzeń – ocenił kiedyś Xavi Sabate i zaraz dodał: – Ale ja i mój zespół jesteśmy realistami i twardo stąpamy po ziemi. Nie zawsze jesteśmy faworytami, ale jeśli pojawia się w meczu choćby mała szansa na zwycięstwo, to robimy wszystko, aby ją wykorzystać. Dotyczy to każdych rozgrywek, w których gramy.
Początek sezonu 2023/24 nie zwiastował wcale, że finisz może być dla jego drużyny tak udany. Szczególnie bolesne były niektóre porażki w fazie grupowej Ligi Mistrzów – w spotkaniach przeciwko FC Porto, GOG czy Montpellier.
– Nie ukrywam, że był to dla nas zimny prysznic – przyznaje Adam Wiśniewski, dyrektor sportowy Wisły Płock. – Liczyliśmy, że w tych meczach zdobędziemy kilka punktów, a tymczasem po stronie zysków było zero. Trudno było się z tym pogodzić, bo nasza gra wyglądała całkiem dobrze, ale w końcówkach nie potrafiliśmy postawić kropki nad „i”. Te mecze były później dokładnie analizowane przez nasz sztab i wnioski były podobne – większa koncentracja i lepsza gra w ostatnich minutach.
Gdzieś na przełomie października i listopada zaczęły się w Płocku nasilać krytyczne głosy. Nie tylko w stronę trenera Xaviego Sabate, ale również dyrektora Adama Wiśniewskiego odpowiedzialnego za transfery.
– Nie obrażam się nigdy na krytykę, to podstawa do tego, aby być lepszym trenerem. Zapewniam, że nikt nie jest bardziej krytyczny niż ja sam – tłumaczył w tamtym okresie Xavi Sabate. – Jeśli nie lubisz tej pracy, to lepiej, żebyś ją zmienił. A ja kocham moją pracę… Chociaż nie lubię określenia „praca”, to bardziej moja pasja. Wiem, jak to wszystko działa w piłce ręcznej, jestem w niej obecny od wielu lat. Zawsze staram się dawać z siebie 100 procent, wszystko to, co najlepsze. Dzięki takiemu podejściu mam spokojny sen.
Adam Wiśniewski przeżył już taką huśtawkę nastrojów wśród kibiców wiele razy. – Gdy wygrywasz, to jesteś kochany i noszony na rękach, ale wystarczy słabszy moment, wystarczy, że przegrasz 2-3 mecze, to od razu chcą cię zwolnić – zauważa dyrektor sportowy Wisły.
– Kibice szukają wtedy kozła ofiarnego albo kozłów ofiarnych, ponieważ trener jest odpowiedzialny za grę, a mnie winią za transfery i zawodników, których mamy w drużynie. Chciałbym, aby Wisła wygrywała każdy mecz, ale to niestety niemożliwe. Nie znam zespołu, niezależnie od dyscypliny, który tylko wygrywa. Piłka ręczna jest sportem drużynowym, to jak naczynia połączone – żeby odnieść sukces, musi się w jednym momencie zgrać bardzo wiele elementów.
Przyszedł listopad i niewielu kibiców się spodziewało tego, co miało nastąpić w wykonaniu piłkarzy ręcznych z Płocka. Najpierw w Lidze Mistrzów przyszło wyjazdowe zwycięstwo ze słoweńskim Celje (30:25), a następnie – po fantastycznym meczu – Wisła wygrała z węgierskim Veszprem (37:30). Wynik tego spotkania przywołał natychmiast skojarzenia z grudniem 2014 roku, gdy szczypiorniści z Płocka pokonali Barcelonę (34:31).
Po meczu z Veszprem na pochwały zasłużyła cała drużyna, ale takim cichym bohaterem był Dawid Dawydzik. Niektórzy byli w szoku, że zawodnik, który był dotychczas trzecim lub nawet czwartym wyborem trenera na pozycji kołowego, gra na takim poziomie.
– Często powtarzam, aby nie skreślać żadnego zawodnika po kilku miesiącach czy nawet po jednym sezonie – tłumaczy dyrektor sportowy Wisły. – Zawodnicy, którzy do nas przychodzą, potrzebują czasu, aby zrozumieć naszą filozofię gry w obronie i ataku. Dawid również potrzebował tego czasu. Gdy kontuzji doznał Abel Serdio, to dostał szansę od trenera i w pełni ją wykorzystał. Nie tylko w meczu z Veszprem, ale także w wielu kolejnych udowodnił, że potrafi grać na wysokim poziomie. Jako klub wierzymy w niego, dlatego też przedłużyliśmy z nim kontrakt do 2029 roku.
Dwa tygodnie po meczu z Veszprem, piłkarze ręczni Wisły odnieśli inne, bardzo ważne zwycięstwo – tym razem w Superlidze wygrali w Kielcach z I. 29:28 po niesamowitym rzucie Michała Daszka w ostatniej akcji.
– Czekaliśmy na to ponad 12 lat – zauważa Adam Wiśniewski. – Cieszyły nie tylko wyniki, ale także to, że drużyna grała w tamtym okresie naprawdę bardzo dobrze. Aż szkoda, że to był ostatni mecz w 2023 roku.
Początek 2024 roku był kontynuacją świetnej formy. Drużyna wygrała w Lidze Mistrzów z Montpellier i FC Porto oraz zremisowała z GOG i zapewniła sobie awans do fazy play-off. Radość nie trwała jednak długo, ponieważ dobre nastroje zniszczyła porażka z I. Kielce (29:34). Tym bardziej bolesna, że Wisła wydawała się być w bardzo dobrej formie, a rywale przyjechali do Płocka w mocno okrojonym składzie. Tymczasem nie tylko wygrali, ale uzyskali jeszcze odpowiednią zaliczkę, aby sezon zasadniczy zakończyć na pierwszym miejscu w tabeli Superligi.
Później przyszły jeszcze porażki z PSG w Lidze Mistrzów (26:30 i 33:34) i niespodziewane kłopoty w fazie play-off Superligi, gdy drużyna była blisko, by przegrać u siebie mecz z Arged Rebud KPR Ostrovia (21:20) i na wyjeździe z Górnikiem Zabrze (31:30). Ponownie nasiliły się w Płocku krytyczne głosy w stronę trenera i działaczy klubu. Powody tego „kryzysu” wyjaśnili później sami zawodnicy.
– Trenowaliśmy wtedy bardzo ciężko przez 2,5 tygodnia – mówił Przemysław Krajewski. – Gdy te obciążenia zmalały, to nabraliśmy świeżości i przyszła też lepsza gra. Z kolei Dawid Dawydzik dodał: – Mam świadomość, jak wyglądały nasze ostatnie mecze, bo strasznie się w nich męczyliśmy. Świetna forma przyszła jednak dokładnie w tym momencie, w którym miała przyjść – w Final4 Pucharu Polski i w meczach finałowych Superligi.
Jeszcze przed Final4 Pucharu Polski wysoką formą błysnął w meczach play-off bramkarz Mirko Alilović. Później potwierdził ją w Kaliszu, a już samego siebie przeszedł w pierwszym meczu finałowym Superligi w Płocku. Do wyłonienia zwycięzcy konieczna była seria rzutów karnych, w której obronił cztery z pięciu rzutów zawodników z Kielc!
– Mirko jest wciąż bardzo dobrym bramkarzem – ocenia Adam Wiśniewski. – Cieszę się, że jego znakomita forma przyszła akurat w takim momencie sezonu i zagrał w tych decydujących meczach tak, jak za swoich najlepszych lat. Wiedziałem, że będzie musiał w końcu „odpalić”, chociaż co ja się wcześniej nasłuchałem… Że to słaby bramkarz, że stary, że po co przedłużać z nim umowę i tak dalej, i tak dalej. Powtórzę to, co już mówiłem w przypadku Dawida. Zawodnicy potrzebują czasu, aby się dostosować do gry zespołu. Warto być cierpliwym. Wiem, że kibicom trudno to zrozumieć, ale… warto poczekać z ocenami przynajmniej do zakończenia sezonu.
Natomiast bramkarz Wisły Płock tak ocenił te ostatnie miesiące w swoim wykonaniu: – Miałem takie poczucie, że nie jestem wsparciem dla zespołu – mówił Mirko Alilović po pierwszym meczu finałowym. – W ogóle. Nie pomagałem w niczym. Marcel Jastrzębski grał dobrze, ale kiedy mu nie szło, jak wchodziłem do bramki i przez 10 czy 15 minut nie byłem w stanie dać z siebie tego, co potrafię. Różne były tego powody, było ich dużo. Teraz nareszcie mogę powiedzieć, że jestem szczęśliwy. Z siebie, z tego, że pomagam zespołowi i zespół we mnie wierzy. To wspaniałe uczucie, kiedy jesteś częścią drużyny, a koledzy ci ufają.
Na koniec warto jeszcze wrócić do trenera Xaviego Sabate, od którego zaczęła się opowieść. Odgrywa ważną rolę nie tylko w świetnych wynikach Wisły, ale również w kwestii transferów. I nie chodzi wcale o to, że podpowiada prezesowi i dyrektorowi sportowemu, jakich zawodników potrzebuje w drużynie. Xavi Sabate jest dla wielu graczy magnesem, który sprawia, że decydują się na kontynuowanie swojej kariery w Płocku.
– Mogę to potwierdzić, bo często w negocjacjach transferowych słyszałem takie komentarze z ust menedżerów lub samych zawodników – zdradza Adam Wiśniewski. – Z jednej strony widzą w Wiśle klub bardzo stabilny finansowo i organizacyjnie, z długą historią, z drugiej znaczenie ma też aspekt sportowy. Gramy w Lidze Mistrzów, walczymy o wysokie cele, a do tego od wielu lat pracuje tutaj jeden trener – Xavi Sabate.
– Nawet bardzo doświadczeni zawodnicy mówią później, że wiele się od niego nauczyli, że grając w Płocku się rozwinęli. W przypadku transferów duże znaczenie ma tzw. marketing szeptany. Zanim zawodnicy zdecydują się na zmianę klubu i przejście do Płocka, dzwonią do kolegów, którzy grali lub grają w Wiśle. Nie ma dla nas lepszej reklamy. Cieszę się, że trener Sabate pracuje tutaj, a jego nazwisko pomaga nam często przekonać zawodników do gry w Płocku.
Superpuchar Polski w Łodzi
Za nami już ostatni mecz sezonu 2023/24 w Superlidze. Znamy już nowego mistrza Polski (Wisła Płock), a także pozostałych medalistów (srebro – I. Kielce, brąz – Górnik Zabrze) i zdobywcę Pucharu Polski (także Wisła). Kolejny sezon rozpocznie się 7 czerwca w Arenie w Łodzi od dwóch meczów o Superpuchar Polski. Najpierw piłkarki ręczne Zagłębia Lubin zagrają z KPR Gminy Kobierzyce, a następnie szczypiorniści Wisła Płock zmierzą się z I. Kielce.
Górnik Zabrze brązowym medalistą Superligi
Piłkarze ręczni Górnika Zabrze – podobnie jak przed rokiem – wywalczyli brązowe medale w Superlidze. Zawodnicy trenera Tomasza Strząbały wygrali w Zabrzu 33:27, tym samym rywalizację o trzecie miejsce z drużyną Chrobrego Głogów. Sezon 2023/24 był jednym z najlepszych w historii klubu.
Mecz o III miejsce: Górnik Zabrze – Chrobry Głogów 33:27 (17:8)
Górnik pierwszy, bardzo poważny krok w stronę podium Superligi wykonał już w ubiegłą sobotę 18 maja. Wygrał w Głogowie 28:21 (17:11), a jednym z kluczowych zawodników był Taras Minotskyi – autor dziesięciu bramek, wybrany również MVP spotkania. W szatni gości nie było jednak okazji do wielkiego świętowania. Zadbał o to trener Tomasza Strząbała, który przypomniał zawodnikom, że są dopiero w połowie drogi do brązowego medalu.
– Panowie, sport jest nieprzewidywalny. Dopóki sędzia nie zakończy rewanżu, dopóki nie będziemy mieli na szyi zawieszonego medalu, to nie mamy prawa się czuć zwycięzcami. Trzeba mieć respekt i szacunek do przeciwnika – takie słowa padły z ust trenera Tomasza Strząbały.
Potwierdzają to zgodnie zawodnicy Górnika. – Trener Strząbała najpierw nas pochwalił i przyznał, że jest zadowolony z naszej gry, ale za chwilę sprowadził nas na ziemię i zwrócił uwagę, że nie pora na hurraoptymizm, że musimy zachować odpowiednią koncentrację i jak najlepiej przygotować się do rewanżu – mówi Damian Przytuła, rozgrywający klubu z Zabrza.
– Gdyby faworyt zawsze wygrywał, to sport byłby nudny – ocenia Kacper Ligarzewski, bramkarz Górnika Zabrze. – Dlatego nie można nigdy zakładać wyniku przed meczem. Trener do znudzenia nam powtarza – nie patrzcie na tablicę wyników, tylko walczcie na 100 procent do ostatniej chwili.
W tygodniu poprzedzającym rewanżowe spotkanie nie było mowy o odpuszczeniu choćby jednego treningu. Tomasz Strząbała lubi dbać o detale, stąd treningi zaplanowane były na godzinę 20.00 – dokładnie taką, jak pora rozgrywania sobotniego spotkania.
– Nie byliśmy tym zaskoczeni – przyznaje Damian Przytuła. – Staramy się zawsze trenować właśnie o takiej porze, w jakiej gramy najbliższy mecz. To wychodzi nam tylko na plus, bo pozwala przyzwyczaić organizm do wysiłku o określonej porze. Nie jest to może najważniejszy element przygotowań, ale jeśli może pomóc – nawet w jednym procencie – w osiągnięciu przewagi, to warto z tego korzystać.
Okazuje się, że istotna jest nie tylko pora treningu, ale także jego długość i intensywność. W zapomnienie odeszły już czasy, o których wspominał Piotr Wyszomirski (marzec 2024). – Moim zdaniem byliśmy kiedyś przeładowni, treningów było za dużo i były za mało urozmaicone – uważa bramkarz Górnika Zabrze, gdy wraca do czasów, gdy miał 18-19 lat. – Bramkarze mieli aż cztery treningi dziennie! To nie jest normalne, aby tak często trenować. Byliśmy młodzi, więc jakoś dawaliśmy radę. Lata jednak mijały, a nic się nie zmieniało, my non stop trenowaliśmy tak samo. Wtedy myślałem, że „zakwasy” to coś normalnego, że inaczej nie da się zbudować formy.
Tomasz Strząbała: – Na szczęście zmieniła się mentalność trenerów i ich podejście do zajęć. Duży wpływ mieli na to zagraniczni szkoleniowcy, którzy zaczęli pracować w Polsce, a także sami zawodnicy, którzy wracali do Superligi po wielu latach gry w Niemczech czy Hiszpanii. Dawniej trening trwał 2,5 godziny i był raczej spokojny. Obecnie wygląda to inaczej – 1,5 godziny treningu, który ma dużą intensywność. Podobnie jak w warunkach meczowych. Oczywiście nie mówię, że każde zajęcia muszą tak wyglądać i tyle trwać. Wiele zależy od tego, jaki mamy okres sezonu, a także od potrzeb zawodników czy terminarza.
Z pewnością Górnik jest drużyną, która wykonała w tym sezonie ogromny progres. Wielu ekspertów łączy to właśnie z osobą trenera Strząbały. On z uśmiechem reaguje na te pochwały: – To nie moja zasługa, tylko zawodników. Piłka ręczna to gra zespołowa i cieszę się, że udało nam się razem zrobić krok do przodu i rozwinąć jako drużyna. Dla mnie, jako trenera, to najważniejsze, ponieważ pokazuje, że ciężka praca przynosi efekty. Mam nadzieję, że moi zawodnicy też to dostrzegają.
Dostrzegają. Damian Przytuła miał okazję współpracować z trenerem Strząbałą jeszcze w Kwidzynie. – Profesjonalista – podkreśla. – Gdy spojrzymy na wyniki klubów, w których pracował, to wszędzie zauważalny był duży postęp. Zawodnicy też to widzą. Myślę, że mocną stroną trenera jest dobre rozpracowanie przeciwników i zróżnicowane przygotowania do konkretnych meczów. Do tego wszystko jest robione z głową – nie jesteśmy przeładowani informacjami, wszystko jest dla nas jasne.
Damian Przytuła zwraca również uwagę na element, od którego zaczął się ten tekst – pełna koncentracja, wspólnie dążenie do celu i szacunek do przeciwnika. Nawet jeśli na papierze wydaje się słabszy i ma dużo mniejsze szanse na dobry wynik. – Nie chodzi tylko o ten jeden konkretny mecz, czyli rewanż z Chrobrym. Trener Strząbała nie pozwala nam spocząć na laurach w żadnym spotkaniu. I w pełni się z nim zgadzam – jeśli na boisku zaczną dominować emocje, to już przegrałeś.
Podium Superligi to jedno, ale w przypadku Górnika chyba najlepszym miernikiem rozwoju zespołu były mecze z I. Kielce i Wisłą Płock, a przede wszystkim w Lidze Europejskiej.
Szczypiorniści z Zabrze byli w tym sezonie naprawdę blisko, aby „urwać” punkty potentatowi z Płocka. I to przynajmniej dwukrotnie (porażki 30:31 i 22:24). Tomasz Strząbała znowu z wielką rezerwą reaguje na pochlebne opinie po tych meczach. – Dziękuję za te ciepłe słowa, ale jednak przegraliśmy… Może już nie przegrywamy z nimi każdego meczu różnicą kilkunastu bramek, ale jednak nadal lepsi są rywale. Proszę więc wrócić z gratulacjami, gdy wreszcie wygramy przynajmniej jeden mecz z Kielcami lub Płockiem. Powoli, powoli się do nich zbliżamy i jako trener wierzę, że ten dzień, w którym wygramy, niebawem nadejdzie.
Czego zabrakło drużynie Górnika, żeby wygrać z Wisłą chociaż raz już w tym sezonie? Oddajmy głos zawodnikom. – Przede wszystkim doświadczenia – ocenia Kacper Ligarzewski. – W meczach o wysoką stawkę odgrywa to kluczową rolę. Gdybyśmy nie popełnili kilku prostych błędów, to przynajmniej jeden mecz z Wisłą byśmy wygrali. Proszę pamiętać, że mamy wciąż młody zespół – wielu zawodników w wieku 20-24 lat. Często o wynikach takich meczów decyduje jedna dobra akcja. My się dopiero uczymy. Szkoda, że na własnych błędach, ale tak już w sporcie bywa. Wierzę, że ta nauka zaprocentuje w przyszłości.
– Nie można zapominać, że zmienił się trochę nasz skład – przypomina Damian Przytuła. – Pojawiło się w drużynie kilku nowych zawodników, co podniosło naszą jakość. Ale najważniejsza kwestia to nasza obrona. Przynajmniej moim zdaniem. To właśnie ona pozwoliła nam się zbliżyć w tym sezonie do dwóch czołowych drużyn w Polsce. To chyba najbardziej rzuca się w oczy, jeśli porównamy Górnika z sezonu 2022/23 i 2023/24. Zresztą, pozwolę sobie znowu zacytować trenera Strząbałę, mecze wygrywa się obroną, a nie atakiem. Jeśli uda nam się jeszcze lepiej zgrać, to dodając do tego codzienną, ciężką pracę na treningach, powinno to wyglądać w przyszłym sezonie jeszcze lepiej.
Skoro mowa o obronie, to nie można pominąć bramkarzy, ponieważ stanowią mocny punkt zespołu z Zabrza. Obok doświadczonego Piotra Wyszomirskiego (medalista MŚ 2015 oraz uczestnik igrzysk w Rio 2016) są jeszcze 22-letni Kacper Ligarzewski (wcześniej Piotrkowianin) oraz 19-letni Bartosz Szczepanik.
– Gdy trafiłem do Górnika, to miałem pewne obawy… – wspomina Kacper Ligarzewski. – Jestem otwartym chłopakiem, wesołym i często żartuję. Piotra znałem z telewizji, do tego trochę z meczów, gdy graliśmy przeciwko sobie w Superlidze. Wydawał mi się człowiekiem zamkniętym w sobie, nawet lekko oschłym. Okazało się, że to tylko pozory. Uważam, że udało nam się nawiązać fajny kontakt. Piotrek jest naprawdę świetnym kolegą. Przekazał mi wiele cennych wskazówek, opowiedział też wiele historii związanych z piłką ręczną. Moim zdaniem jest w tym sezonie najlepszym bramkarzem w lidze. Wydaje mi się, że razem tworzymy mocny punkt Górnika, ale… niech to już ocenią trenerzy.
Poza bramką jest jeszcze coś, co łączy Piotra Wyszomirskiego i Kacpra Ligarzewskiego – miłość do siłowni. Obaj mają świadomość, jak ważny jest również trening siłowy. – Kocham siłownię! – potwierdza Kacper Ligarzewski. – Nawet trener Strząbała się z tego trochę śmieje, oczywiście z sympatią, bez żadnych wątpliwości. Powiedział, że jeśli kiedyś awansujemy w Superlidze do finału, to specjalnie dla mnie wybuduje w klubie dużą siłownię. Piotr nie musiał mnie naprawdę przekonywać, jak ważny jest trening siłowy. Już jako dzieciak miałem w domu dobre wzorce – mój tata (Szymon Ligarzewski, były reprezentant, mistrz Polski ze Śląskiem Wrocław i Zagłębiem Lubin – red.) jako zawodnik uwielbiał siłownię i to mu zresztą pozostało do teraz, chociaż już dawno nie gra zawodowo w piłkę ręczną.
W przypadku Górnika nie sposób nie wspomnieć o świetnej postawie zespołu w europejskich pucharach. Na pierwszy plan wybija się oczywiście wygrany mecz z Rhein-Neckar Loewen (29:26), ale to byłoby zbyt duże uproszczenie występów drużyny Tomasza Strząbały w Europie.
– Uważam, że wiele osób nie docenia klasy AEK Ateny czy Lucerny – zauważa trener Górnika. – Szwajcarzy budowali drużynę z myślą o czymś więcej niż faza grupowa. I to nasz największy sukces, że udało nam się wyjść z tak mocnej grupy i awansować do kolejnej rundy.
Górnik w tabeli okazał się słabszy jedynie od TSV Hannover-Burgdorf, z którym przegrał dwukrotnie, chociaż wyniki nie oddają dobrej gry. Szczególnie w rewanżu piłkarze ręczni z Zabrza byli o krok, aby odnieść zwycięstwo. Prowadzili do przerwy 19:14, a następnie utrzymywali przewagę do 55. minuty!
– Czego zabrakło, by wygrać? Może głębi składu, może większego doświadczenia i obycia na arenie międzynarodowej – wylicza Tomasz Strząbała. – Przecież po przerwie mieliśmy kilka sytuacji, które powinny się skończyć dla nas bramką, a wtedy wynik byłby jeszcze lepszy i może przeciwnik nie dałby już rady zniwelować strat. Nie zrobiliśmy tego i goście z Hanoweru to wykorzystali.
– Szkoda tej porażki. Na papierze to zdecydowanie lepszy zespół, 6-7 siła w Bundeslidze, a tymczasem potrafiliśmy stawić im czoła – podkreśla Damian Przytuła. – Zabrakło naprawdę niewiele. Z przebiegu całego sezonu warto zwrócić uwagę na jeszcze jedną kwestię – nie licząc 2-3 meczów, w których zagraliśmy poniżej oczekiwań, potrafiliśmy utrzymać cały czas odpowiedni poziom. Nie było takiego falowania, które zdarzało nam niestety się w poprzednich latach.
Jeśli tylko będzie taka możliwość, to Górnik w kolejnym sezonie znowu chciałby zagrać w europejskich pucharach. – Nie ma lepszej drogi do rozwoju niż granie z zespołami lepszymi od siebie – zwraca uwagę rozgrywający Górnika. – Ten sezon naprawdę wiele nas nauczył. Choćby taka kwestia jak rozgrywanie dwóch meczów w tygodniu. Kielce i Płock są do tego przyzwyczajone, a dla nas to też była nowość. Jestem optymistą i wierzę, że doświadczenie, które zdobyliśmy w tym sezonie, zaprocentuje w przyszłości.
Na koniec słowo o popularności nie tylko Górnika Zabrze, ale całej piłki ręcznej. Świat się zmienia i młodzi ludzie patrzą na niego zupełnie inaczej niż pokolenie obecnych 40-latków, nie wspominając o tych starszych. Kluczem, aby dotrzeć do młodszych odbiorców, są media społecznościowe. Ma tego świadomość Kacper Ligarzewski. Chociaż sam jest ciągle młody, bo 22-letni, ma duże grono jeszcze młodszych odbiorców.
– Już kilka razy się zdarzyło, że zaczepiały mnie dzieciaki, które znają mnie z Tik Toka, a nie z piłki ręcznej. Trochę to smutne, ale z drugiej strony – może dzięki temu część z nich zainteresuje się naszą dyscypliną? Bardzo bym chciał. To jednak też pokazuje, że młodzi ludzie nie oglądają już praktycznie w ogóle telewizji. Ich światem jest telefon z dostępem do Internetu. Tam szukają wiadomości i rozrywki. Dlatego piłka ręczna jako dyscyplina musi być bardzo aktywna w mediach społecznościowych.
– Zdaję sobie sprawę, że nie każdy chce się tam pokazywać. Sam na początku miałem dużo obaw, gdy wrzucałem jakiś filmik na Tik Toka czy Instagram. Wręcz wstydziłem się, że może nie wypada i jak to przyjmą inni. Teraz jestem trochę starszy i… nie przejmuję się tym, co powiedzą inni. Kocham piłkę ręczną i lubię ją promować. Uważam, że nasz sport jest fantastyczny, mamy dużo fajnych postaci, którymi warto się chwalić i pokazywać młodszym. Pamiętam czasy, gdy miałem 10 lat i szukałem w Internecie wszystkich informacji na temat piłki ręcznej. Interesowało mnie również bardzo to, co działo się poza boiskiem – w szatni, autokarze i tak dalej. Teraz sam jestem piłkarzem ręcznym, z czego się bardzo cieszę i chcę się z ludźmi dzielić moją radością.