Finał Pucharu Świata w rugby. All Blacks z Nowej Zelandii zatrzymani. Springboks z RPA mistrzem świata

MŚ w rugby

Finał Pucharu Świata w rugby nie zawiódł!

Mecz dwóch najlepszych drużyn globu był prawdziwym rollercoasterem emocji, zwrotów akcji, niesamowitego zaangażowania, poświęcenia oraz wiary w końcowy sukces po obu stronach. RPA pokonała Nową Zelandię i choć przez większość meczu grała w przewadze, wykonała ogromną pracę w obronie, by zatrzymać napierających All Blacks. I zrobiła to, trzeci mecz z rzędu na tym turnieju wygrywając różnicą jednego punktu na oczach 80 065 kibiców na Stade de France i milionów przed telewizorami.

Jest jeden taki mecz na cztery lata. Jeden, na który czekają miliony kibiców z całego świata. Jest 48. starciem w niesamowitym turnieju o puchar Williama Webba Ellisa i odkąd trwa jego historia, zawsze jest zacięty i twardy. Nie zawsze piękny, ale bez dwóch zdań emocjonujący. Taki był również finał Pucharu Świata 2023 we Francji, bo wydarzenia na boisku rozgrzewały pełne trybuny Stade de France od pierwszego gwizdka.

Już w drodze na stadion było widać, że przewagę mają kibice aktualnych mistrzów świata. Ulice wokół stadionu wypełniły się charakterystyczną zielenią. Nikomu nie przeszkadzał chłód i deszcz, który na szczęście ustał przed godziną „zero”. Wówczas najpierw przy murawie pojawił się Daniel Carter, który wniósł na stadion Puchar Williama Webba Ellisa. Chwilę później energetyczny występ dał Mika, wprowadzając trybuny w atmosferę doskonałej zabawy.

Twarda RPA, czerwona rysa na czerni

Pierwsza połowa była popisem twardej, taktycznej gry zespołu RPA, który objął prowadzenie 12:6. Springboks mieli wyraźne wsparcie trybun, a momentami wydawało się, że również sędziego. Wayne Barnes wydawał się momentami zagubiony i nie zauważał niektórych przewinień. Innym przyglądał się z uwagą. Więcej stracili na tym All Blacks. W pierwszej połowie pokazał im dwie żółte kartki (Shannon Frizell i Sam Cane), ale druga – dla kapitana została zamieniona na czerwoną. Przewinienia były ewidentne, ale czy kwalifikowały się na czerwoną kartkę?

– Decyzje sędziów to coś, co jest poza naszą kontrolą. Wydaje mi się, że zwłaszcza w pierwszej połowie nie wszystkie były słuszne, ale trzeba podkreślić, że Springboks w tej części gry prezentowali się doskonale. Pokazali charakter i zaangażowanie – przyznał Ian Foster, trener Nowozelandczyków podczas konferencji prasowej.

Rzeczywiście Springboks wykorzystywali swoje największe atuty. Wygrali kilka kluczowych przegrupowań, a Handre Pollard nie mylił się z podstawki, zdobywając w pierwszej połowie wszystkie 12 punktów. All Blacks grali na granicy błędu. Otwierali swoje akcje, odważnie rozgrywali piłkę, ale ta zaskakująco często wypadała im z rąk. Mieli również problemy w walce o piłkę po doskonałych kopach rywali. Mimo to Richie Mounga utrzymał swój zespół w grze, zamieniając na punkty dwa rzuty karne. I choć jego zespół przegrywał 6:12, a dodatkowo grał w osłabieniu, druga połowa zapowiadała się pasjonująco. I taka była!

Czarna magia utonęła w zieleni

– Wiedzieliśmy, że po czerwonej kartce, All Blacks wejdą na wyższy poziom i będą jeszcze groźniejsi. Powiedzieliśmy to sobie w szatni w przerwie i byliśmy na to gotowi – mówił po meczu kapitan RPA Sia Kolisi.

Tak też było. Nowozelandczycy po przerwie zaatakowali. Co więcej, wspomniany Kolisi otrzymał żółtą kartkę za wysoką szarżę, która w przeciwieństwie do kartki Sama Cane’a nie została jednak zweryfikowana jako czerwona. Napór All Blacks trwał 25 min. Przyniósł dwa przyłożenia, z czego pierwsze, kończącego karierę Aarona Smitha, nie zostało uznane. Przy drugim, Beaudena Barretta nie było już wątpliwości, ale Richie Mounga nie trafił podwyższenia i Nowozelandczycy przegrywali wciąż 11:12.

Taki wynik Springboks dowieźli do ostatniego gwizdka. Mimo żółtej kartki za zbicie piłki przez Cheslina Kolbe. Mimo, że Jordi Barrett kopał karny z 49 metrów (ale chybił). Mimo ciągłego naporu i zagrożenia, jakie potrafili w kilka sekund stworzyć All Blacks. Mistrzowie Świata w ostatnich minutach zamknęli Nową Zelandię na jej połowie i czekali. Bronili i czekali. W tej obronie wykonali 209 szarż, przy 93 Nowej Zelandii, a w defensywie królował wybrany zawodnikiem meczu Pieter-Steph du Toit (28 szarż). Z kolei gracze spod znaku paproci włączyli swoją słynną czarną magię. Wykonali 217 podań (przy 83 Springboks), 148 razy robili sprinty z piłką i 66 razy przenosili ją za linię korzyści. Wykonali 115 przegrupowań, zostawili za sobą 36 obrońców i w każdej z tych statystyk przynajmniej dwukrotnie przebili swoich przeciwników. Mimo to, gdy Wayne Barnes gwizdnął po raz ostatni, byli stroną przegraną.

Springboks oszaleli z radości. Świętowali, ale też nie zapomnieli o wszystkich, którzy wspierali ich na drodze do czwartego Pucharu Świata. Dlatego najpierw poszli podziękować kibicom i zabrać najbliższych na boisko. Potem, gdy wręczano medale, pierwszy złote krążki poszedł odebrać sztab – cisi bohaterowie każdego zespołu. Dopiero na koniec weszli na podium zawodnicy, a gdy pierwsza część celebracji dobiegła końca, radośnie zaczęły po nim biegać… ich dzieci.

Sia Kolisi, który wszedł na konferencję prasową, niosąc puchar i głośno śpiewając, mówił potem o wadze jaką odegrali dla nich najbliżsi. – Naszą największą motywacją jest fakt, że reprezentujemy naród. W RPA nie wszystko może układać się, jak powinno. Jest wiele problemów. Ale sport, to coś, co nas jednoczy i daje mnóstwo siły. Biedny chłopak z farmy nigdy nie dotarłby w to miejsce, gdyby nie rugby. Ono łączy 69 milionów ludzi. Tę siłę dają nam też nasze rodziny. Dzięki trenerom czuliśmy się tu jak w domu. Były z nami nasze rodziny, więc gdy wracaliśmy po meczu do hotelu biegało po nim już 15-20 dzieci. Ich nie chciał zawieźć żaden z nas – podkreślił kapitan Springboks.

Jacques Nienaber, szkoleniowiec RPA, wychwalał swoich podopiecznych, a także ich pokorę. W finale nie zagrali bowiem Manie Libbok oraz Cobus Reinah, którzy byli podstawową parą łączników przez cały turniej. – Oni doskonale rozumieją, że są częścią drużyny. Nie mają ego. Kiedy wybieramy strategię, dopasowujemy do niej skład i oni to akceptują. Obaj zasłużyli, żeby być w składzie i wystąpić w finale, ale szanują naszą decyzje – podkreślił.

Nienaber skomentował też postawę w obronie zawodnika meczu, którym został wybrany Pieter-Steph du Toit. – Był absolutnie niesamowity. Tak samo jak cały zespół. Ale wszyscy wiemy i powtarzamy, że jeśli na boisku nagle pojawiłaby się pędzona wiatrem plastikowa siateczka, to on byłby tym, który rzuci się za nią w pogoń, by ją zatrzymać – śmiał się trener.

Nastroje w szeregach All Blacks oczywiście nie mogły być tak pozytywne, ale zarówno trener, jak i wszyscy zawodnicy, którzy wyszli do mediów trzymali fason.

– Jestem na równi rozczarowany i dumny z naszej drużyny. Emocje gdy przegrywasz w finale jednym punktem są trudne do opisania. Na pewno chcę pogratulować Springboks, bo zagrali z niesamowitym charakterem. Zdecydowanie potrafią odnaleźć się pod presją, bo ostatnie trzy mecze wygrali różnicą jednego punktu. A to oznacza, że robią coś bardzo dobrze. My mamy złamane serca, ale z pewnością był to najważniejszy i najlepszy dzień w mojej trenerskiej karierze – podkreślił Ian Foster, który zakończył pracę szkoleniowca reprezentacji Nowej Zelandii.

Od 28 października kibice prawdopodobnie już zaczynają odliczać dni do kolejnego Pucharu Świata, który w 2027 roku odbędzie się w Australii w nowej odsłonie i rozszerzonym do 24 drużyn formacie. Kto się w nim najlepiej odnajdzie? Czy All Blacks wezmą tam rewanż, czy Springboks zdobędą tytuł po raz piąty? A może hegemonię Południa przełamie wreszcie któraś z europejskich drużyn? Na odpowiedź przyjdzie nam jeszcze poczekać, ale drogę do tego turnieju na pewno warto obserwować.

Exit mobile version