
Archive ma w Polsce wielu fanów, a wieść gminna niesie, że najwięcej na świecie.
Nic więc dziwnego, że dwa koncerty w krakowskim ICE zostały wyprzedane na pniu.
Zespół gra muzykę łączoną z wielu gatunków, m.in. trip hopu czy progresji, nazywani są nowym Pink Floyd. Faktycznie, słuchając ich na koncertach od razu nasuwa się korelacja ze względu na rozbudowane, monumentalne utwory i wręcz orkiestrowe brzmienie. Orkiestra to nie mała, nie duża, a w sam raz. W sumie dziesięć osób wraz z wokalistami, spiętych klamrą dwóch ojców założycieli stojących po dwóch stronach sceny przy swoich syntezatorach.
Z prawej spokojny Danny Griffiths, z lewej ekspresyjny Darius Keeler. Jego energia i ruchy udzielały się siedzącej (niestety) na widowni publiczności. Wiele osób bujało się na siedząco w swoich fotelach, kilka osób wybrało stanie u szczytu schodów, by uwolnić ruchy. Nie miało znaczenia, czy grane były żywsze, czy spokojniejsze utwory, przy każdym pulsujący rytm wprawiał przynajmniej stopę w ruch. Dopiero przy bisach, na które zespół był długo wywoływany burzą oklasków, David Penney poprosił, by wszyscy wstali. I wtedy zaczęła się prawdziwa zabawa! W rytm „Pills”, „Lines”, „The Empty Bottle”, „Remove” i „Dangervisit” fani mogli wreszcie dać upust uśpionym emocjom.
Długo jeszcze wybrzmiewały brawa, a zespół obdarowany czerwonymi różami też niechętnie schodził ze sceny. Wydarzenie zrealizowało Live Nation.
(KR, AR)